czwartek, 11 października 2012

World of magic eyes teens

   Zapraszam Was na mojego nowego bloga - http://jessica-newton-world-of-magic.blogspot.com/. Dziękuję za uwagę :)

środa, 10 października 2012

Nieoczekiwany ostateczny zwrot akcji...

  Hej! Dedykuję tę notkę wszystkim tym, co aktywnie uczestniczyli w komentowaniu tego bloga lub co jakiś czas zaglądnęli tu. Za to Wam naprawdę bardzo dziękuję. Jesteście kochani ;*  To teraz czas na notkę. ; )

   Jake i Victoria tymczasem wybrali się do profesora Teneta. Victoria zaczęła pukać w drzwi gabinetu.
- Proszę.
    Drzwi delikatnie zaskrzypiały. Maks Tenet miał nieco podkrążone oczy, ale pomimo zmęczenia energicznie się poruszał.
- Dzień dobry. Mamy do pana prośbę - wypaliła  Victoria, zanim Jake otworzył usta. Potem widząc zainteresowanie ze strony profesora zamknął je.
- Jakąż to prośbę mogą mieć do mnie dwie niewinne osóbki jak wy? Słucham. Nie lubię obiecywać na wiatr, więc postaram się wam pomóc, ale tego, że pomogę wam nie gwarantuję. Zatem mówcie.
- Czy mógłby pan... no... nas oddzielić? - wypalił Jake.
- Oddzielić? W jaki sposób?
- Panie profesorze. Ja z Jacobem rozmawialiśmy ze sobą i musimy przyznać, że nasi dawcy dają się nam we znaki. U Jake'a to jest czysta rywalizacja, a Roxana została od pewnego momentu ożywiona. Chcielibyśmy...
- Chwileczkę. W pewnym momencie została ożywiona? Co to ma znaczyć? - zapytał się Tenet, marszcząc czoło.
- Wcześniej żyłam normalnie... a teraz muszę dzielić myśli z nią. Nie chcę już tego!
- Od pewnego momentu... Przepraszam, że będę dociekliwy, ale to bardzo ważne. Czym był ten moment?
- No bo... no pocałowaliśmy się... - powiedział nieśmiało Jake. Victoria zarumieniła się.
- Rozumiem. Wszyscy wiedzą, że między Charliem a Roxaną było coś więcej niż przyjaźń. No, no. no.. widzę, że już wiadomo jak ich ożywić... Dobrze, ale o co wam chodzi w twierdzeniu CHCEMY SIE ODDZIELIĆ?
- Chcemy się przenieść na inne dusze, a dać im żyć. Pff. Na inne ciała. Proszę niech się pan zgodzi. To dla nas ważne.
- Czy ja wyglądam na grabarza kolekcjonującego ludzkie zwłoki? Fakt. Eksperymentuję z takimi aspektami magii. Dobrze. Niech wam będzie. Uprzedzam, że to będzie bardzo niebezpieczne. Może jutro wieczorem? No dobrze. Idźcie już.

2 dni później

Jake i Victoria obudzili się. Nie czuli żadnych natrętnych myśli. Wstali szybko i zaczęli przemieszczać się po skrzydle szpitalnym. Dalej za parawanem leżały dwie osoby - Charlie i Roxana. Nie żyli.

                                        THE END!!!

P.S. - będzie jeszcze jedna notka, ale organizacyjna informująca o moim nowym blogu.

niedziela, 7 października 2012

Zjednoczenie....

    Divii z oczu wypłynęły łzy. Nie mogła ich powstrzymać. Dumbledore zaczął się patrzeć na okno, a dziewczyna, korzystając z okazji wytarła dyskretnie rękawem łzy.
- Czy mogę go zobaczyć? - zapytała się. Nie wiedziała, czy naprawdę chciała go widzieć.
- Nie wiem, czy to nie byłby zbyt masakryczny widok. Wolałbym, żebyś go przed pogrzebem nie odwiedzała. To dla twojego dobra - powiedział jak zawsze spokojnie dyrektor.
    Divia zatkała usta dłońmi. Zaszokował ją i zaniepokoił ją fakt, że Dumbledore napomknął o zmasakrowanym ciele. Zaczęła myśleć, że Tom jest tak poturbowany, że nawet twarzy nie widać. Pomimo gasnącego uczucia nie mogła być w tej sytuacji obojętna.
- Przepraszam. Muszę iść. Do widzenia.
    Zaczęła biec w nierozpoznanym kierunku. Po jakimś czasie cudem dostała się do swojego pokoju. Wzięła notatnik i pióro. Pospiesznie naskrobała kilka słów:
 Przepraszam. Nie mogę tak już żyć. Odchodzę. Nie szukajcie mnie. Divia.
     Dziewczyna postanowiła wydostać się z Hogwartu. Tak też zrobiła. Przeteleportowała się do Londynu. Weszła do pierwszej mugolskiej apteki.
- Dzień dobry. Czy mogłabym dostać jakieś dość silne tabletki nasenne?
   Kobieta, która stała za ladą miała surowy wyraz twarzy. Przekrzywiła swoje okulary i świdrowała Divię wzrokiem. Dziewczynie na myśl przyszła McGonagall.
- Ma pani receptę od lekarza?
- Nie, ale od paru tygodni nie mogę zasnąć.
- Polecam ten lek. Jest dostępny bez recepty. Dać opakowanie z 10 tabletkami?
- Nie, poproszę tamto większe. Ile tam jest?
- Tam jest 100 tabletek. Nie sądzę, by...
- Poproszę.
    Starsza pani chcąc nie chcąc włożyła lek do torebki. Divia dokonała transakcji i wyszła z budynku. Weszła do następnego sklepu i skierowała się do półki z alkoholem. Jej uwagę zwróciło pewne opakowanie. Środek silnie czyszczący. Domestos. Kupiła go.
    Russo teleportowała się do lasu. Jej oddechy zostały już policzone. Chwile upływały coraz szybciej, Divia czuła bicie serca buntujące się przeciwko niej. Jej ciało walczyło z nią samą. Dusza wbrew wszyskiemu nie chciała opuścić ciała. Trzęsącymi się rękami dziewczyna sięgnęła po tabletki. Wzięła jedną i połknęła. Potem drugą. Czuła się senna, zaczęło jej brakować sił, ale nie przerywała. Była szczęśliwa. Zrozumiała, że kochała Toma i że bez niego życie nie ma sensu. A jego nie ma. Musi się z nim połączyć. Żałowała jedynie, że o tym nie zadecydował sam Bóg tylko ona sama. Czasem tak jest. Odkręciła korek od środku czyszczącego. Wiedziała, że pomysł z Domestosem był zwariowany, jednakże nie mogła się oprzeć, by tego nie zrobić. Wypiła łyk, potem zaczerpnęła ostatni oddech i przytknęła usta do butelki spijając każdą kroplę trucizny jakby ona była życiodajną wodą. Nogi się pod nią ugięły. Leżała nieruchomo. Zaczęła płakać, a z jej ust wypływała krew. Wiedziała, że nikt szybko tu jej nie znajdzie. Jej dusza płynęła... patrzyła na dziewczynę leżącą pośród chaszczy i krzewów.

    A tymczasem Jake i Victoria....

sobota, 6 października 2012

:D

    Klara przerażona wstała. Jej pierwszą myślą było to, żeby ochronić ciało. W galopującej się wyobraźni ujrzała jak ten potwór pożera leżącego bezwładnie przed nią mężczyznę. Nawet w jej głowie nie był to przyjemny widok. Nie miała odwagi jednak patrzeć na zakrwawione ciało, ale też wiedziała, że nie może zostawić Toma tutaj, bo rzuci się na niego wilkołak o ile był tylko jeden. Rzuciła zaklęcie ochronne wokół tego ciała i pobiegła w stronę zamku, co jakiś czas miotając urokami na wszelki wypadek.
    Biegła tak do końca, aż dotarła do zamku. Widziała przechodzącego profesora  Dumbledore'a.
- Panie profesorze!
- Słucham, panno Klaro - spojrzał na nią łagodnie.
- Profesor Riddle... - miała trudności z oddychaniem - Wilkołak zaatakował go... w... Zakazanym Lesie... Uciekłam... i ochroniłam... profesor Riddle nie żyje... powiedział mi, żebym... żebym przekazała... pani Russo, że ją przeprasza... i że... nie chciał.... nie chciał umrzeć...
- Pokaż mi to miejsce - przerwał Dumbledore nie czekając na wyjaśnienia. Klara zaprowadziła go do miejsca, w którym znajdowały się zwłoki Toma Salazara Riddle'a. Były w stanie nienaruszonym, oczywiście od chwili, gdy je ochroniła Gryfonka.
    Dumbledore podszedł do Toma i zaczął rany starannie oglądać. W jego niebieskich oczach jarzyły się ogniki.
- Przynajmniej nie cierpiał długo. Atak był dobrze dopracowany. Chodźmy stąd. Nie jest odpowiedzialnie szwendać się po nocy w lesie - Dumbledore przetransportował zwłoki to Hogwartu. Klara za jego prośbą poszła do skrzydła szpitalnego, by pani Pomfrey dała jej coś na uspokojenie.
- Uważam, że Divia Russo na samym początku powinna się o tym dowiedzieć. O ile wiem, była mu najbliższą osobą. Proszę cię, Severusie, byś po nią poszedł.
    Po kilkunastu minutach rozległo się pukanie.
- Wejdź, proszę.
    Divia posłusznie weszła.
- Byłam wezwana przez Snape'a. Coś się stało, panie profesorze? - Divia zdawała się być zaniepokojoną.
- Mam dla ciebie wiadomość. Nie należy do dobrych. Wolałem, żebyś się dowiedziała jako pierwsza. Znałaś Toma najlepiej, ba, najdłużej.
- Tak, znam. Tak myślę - wtrąciła niepewnie. Wystraszyło ją użycie przez dyrektora czasu przeszłego. - Co z nim?
- Nie żyje - powiedział spokojnie Dumbledore.
- Nie żyje... - powtórzyła tępo Divia. Nie czuła się realnie. Myślała, że to sen. - A jak... jak... - nie mogła wykrztusić już ani jednego słowa. Nie płakała, gdyż szok jej na to nie pozwolił.
- Wilkołak go zaatakował w Zakazanym Lesie. Panna Klara z Gryffindoru jako ostatnia widziała go jako żywego. Powiedziała mi, że ostatnie słowa miała przekazać tobie. Ze względu na to, że przeżywa wstrząs nie będzie mogła ich powiedzieć. Ale powiedziała mi, więc mogę przekazać.
- Niech pan mówi.
- Chciał cię przeprosić i coś mówił, że nie chciał umrzeć.
    Te słowa przybiły Divię. Patrzyła nieprzytomnym wzrokiem.

piątek, 5 października 2012

Śmierć.

Witajcie! No cóż, niedługo nastąpi pewna jakby to napisać 'zmiana'. Ale z czasem się dowiecie, co nią będzie. :) 



    Tom oddychał płytko i szybko. Z jego  oczu wypłynęły łzy. Na jego ciało spłynął niesamowita fala bólu, którego nigdy nie przeżywał. Na myśl o Niej jego serce jakby było ściśnięte cierniami. Wiedział, że już wojna przegrana. Divia nie chciała nawet go widzieć na oczy. Pragnął spełnić jej życzenie. Poszedł do swojego pokoju. Zaczął gorączkowo myśleć. Rozpaczliwie usiłował sobie wmówić, że to sen, jednak szara rzeczywistość zbytnio go przytłaczała.  Wyszedł z pokoju.
    W zamku ciemność owładnęła wszystkie korytarze. Tom wyciągnął różdżkę.
- Lumos! - szepnął, a w pozornym patyczku rozbłysnęło oślepiające światło. Riddle szedł korytarzem i nie patrzył na obrazy, które akurat były nieruchome, jedynie co jakiś czas rozlegały się pochrapywania. Kiedy profesor numerologii wyszedł z Hogwartu skierował się w stronę Zakazanego Lasu. Księżyc dziś był w pełni świecąc wysoko na granatowym niebie, które dodatkowo przyozdabiała gromada gwiazd. Tom, nieczuły na to piękny maszerował dalej. Jego szata tak podrygiwała, że można pomyśleć, że nie chodzi, a sunie po ziemi.
    Kiedy zagłębił się w las, nie myślał o sposobie zakończenia tego, co go przytłaczało. Nawet zmienił zdanie. Chciał nauczyć się żyć ze złamanym sercem. Czas leczy wszystkie rany.
Ale tej nie... - szepnął mu głosik w głowie. Nagle usłyszał szelest. Odkręcił się  w stronę usłyszanego odgłosu.
- Panno Klaro! Co pani tu robi? - zapytał się, widząc dziewczynę, która myśląc, że jej nie usłyszy zaczęła w miarę cicho biec w stronę domku Hagrida.
- Ja musiałam, nie mogę powiedzieć dlaczego. Niech pan nie daje mi szlabanu. Proszę  - dokończyła niemal błagalnie.
- Nie jest tutaj bezpiecznie. Dziś jest pełnia! Czy ty wiesz, na jakie niebezpieczeństwo się naraziłaś? Ile punktów regulaminu złamałaś? - zaczął podniesionym tonem Riddle.
- Ja nie... - nie dokończyła, ponieważ coś ją mocno przeraziło. Toma zresztą też.
    Niedaleko rozległo się wycie wilka.
- Proszę pana, czy to... to był... - Klarze nie przeszło przez gardło to słowo.
- Jeszcze tylko tu wilkołaków brakowało... - mruknął pod nosem. Klara wszystko mu popsuła. - Dobrze. Chodźmy stąd. Nie sądzę, żeby coś nas tu zabawiło jeszcze.
   Szybkim krokiem Klara i Tom szli w stronę błoni. Riddle trzymał dziewczynę na wszelki wypadek za ramię i trzymał różdżkę w pogotowiu.
    Klara szła dalej. Poczuła, że jej nauczyciel złagodził uścisk i chwilę później upuścił rękę. Odwróciła się. To, co widziała, było dla niej najgorszym przeżyciem.
     Wilczur przez całą drogę zaczaił się na nich. W odpowiedniej chwili zaatakował Toma. Rzucił się na szyję. Zaczął kąsać go tak brutalnie, że ofiara nawet nie mogła krzyknąć z bólu. Klara wyjęła różdżkę i miotnęła urokiem w stronę wilka, który znieruchomiał. Podeszła do nauczyciela, który cały był we krwi. Jego ręka została odgryziona. Ubrania przesiąknięte krwią mdliły dziewczynę. Wystraszona kucnęła przed profesorem. Była bezradna. Nie wiedziała co miała robić.
    Tom, który już nie odczuwał bólu, wiedział, że to już koniec. Nie dbał o to, że mocno krwawi. Nagle zaczął płakać, jednakże nie łzami. Z jego oczu trysnęła krew i zaczął szeptać:
- Ja naprawdę nie chciałem. Przepraszam, Divia. Chciałem żyć...
    Jego dusza opuściła ciało.

sobota, 29 września 2012

Wybaczy czy nie wybaczy? Czy ta historia skończy się pomyślnie? - Dedykacja dla Alex Other.

Witajcie! Jak na początek mojego zacnego przemówienia chciałabym podziękować za to, że pod moją obecność wchodziliście na bloga... No cóż, statystyka nie kłamie, a liczba wyświetleń osiągnęła ponad dwa tysiaki! Więc z góry dzięki! I chciałabym zwrócić uwagę na listę blogów i stron po prawej stronie. Tam znajdują się naprawdę świetne blogi, na które zapraszam ;) Może trochę to dziwne, ale skoro jest teraz sezon typowo jesienny to życzę Wam zdrowia, bo teraz o przeziębienie jest łatwo. No cóż to może już dosyć ględzenia, bo założę się, że zasnęlibyście jeszcze przed czytaniem wstępu części głównej tej notki, a sądzę, że na pewno Was ciekawi los Toma i Divii. :)


    Divia zamrugała nerwowo oczami. Już tliła się w niej nadzieja, że umrze, a nagle została uratowana. Tom wyglądał na bardzo zmartwionego.
- Divia, ale na pewno nic ci nie jest? Wiele przeszłaś jak na dzisiejszy dzień... Chodźmy do Hogwartu. Powinnaś znaleźć się w łóżku i porządnie się wyspać.
- Nie, nic mi nie jest. Mam tylko parę zadrapań - dopiero teraz zauważyła, że szamotając się z tymi łobuzami doznała niewielkich obrażeń, oczywiście pomijając to w jakim stanie psychicznym się znajdowała. Czuła się, jakby ktoś palił jej skórę. Chciała jej się pozbyć, nie mogła się pogodzić z tym, że posiada coś, co zostało zbezczeszczone.
- Nie opowiadaj bzdur. Widzę, że czujesz się niedobrze. Musisz wziąć ciepłą kąpiel z ogromną ilością piany. Sądzę, że łazienka profesor McGonagall będzie dobra na ten cel - Tom dzielnie próbował odwrócić Divię od ponurych myśli.
- Hę? Mam się włamać do łazienki McGonagall? Czyś ty zwariował? To dziecinada, ale fakt... gorąca kąpiel powinna mi pomóc... - Tyle, że dziewczyna miała zamiar nalać sobie wrzącej wody, by sparzyć skórę. Nie myślała logicznie w tych chwilach i jej cel był tylko jeden - pozbyć się tkanki nabłonkowej. Riddle, który obserwował ją uważnie zaniepokoił się złowrogimi błyskami w oczach Divii.
- Będę musiał cię chyba dziś pilnować. Widzę, że dziś to najchętniej się zabiła - zażartował, by rozluźnić ją. Na próżno.
- Mam pytanie.
- Strzelaj.
- Jakim cudem się zjawiłeś tak nagle? Wiesz, jestem ci wdzięczna i w ogóle, ale dziwi mnie to, że byłeś tak blisko... - nagle pomyślała, że to wszystko zostało zaplanowane. Tom namówił dwóch czarodziejów, by na nią napadli, a on by zagrał bohatera... "Tak, to by pasowało..." - pomyślała.
- Myślisz, że bym cię tak zostawił? Widziałem w jakim byłaś stanie. Tak, przyznaję się. Obserwowałem cię. Nie chciałem by ci się coś stało... a niewiele brakowało... Wtedy jak chciałaś się upić to naprawdę się zmartwiłem... Wiesz, znam ciebie dosyć długo i w takich chwilach możesz być sama dla siebie niebezpieczna...
- Czekaj. Czyli uważasz mnie za osobę niezrównoważoną psychicznie, tak?
    Tom jęknął w duchu.
- Nie! Nie jesteś nią...
- Nie mogę ci wierzyć.Z tego co mówisz wynika, że nie można mnie zostawić samej, bo nie poradziłabym sobie? Masz na myśli to, że jestem nieobliczalna, a może psychicznie chora? Daruj sobie.
    Odwróciła się na pięcie, ale sobie coś przypomniała.
- Zapomniałabym... dzięki.
   I znów się odwróciła i poszła dalej przed siebie klnąc pod nosem. Aby dopiec Tomowi krzyknęła:
- Nie martw się! Nie musisz mnie śledzić! Poradzę sobie!
    Wbrew woli zachichotała pod nosem. Ze strachem stwierdziła, że została sadystką. Chwilę później znów się roześmiała. Zaczęła się zastanawiać czy czasem madame Rosmerta nie dodała czegoś do Ognistej Whisky.
     Natomiast Tom osiągnął swój cel... nie tak jakby tego pragnął, ale osiągnął. Divia przestała myśleć o tym napadzie. Jedynie cierpiał, że nadal nie chciała go znać. Naprawdę mu na niej zależało. Nie wiedział jak odzyskać zaufanie dziewczyny. Znał ją na wylot, ale jeszcze nigdy nie od tej strony.
     Natomiast Russo poszła do zamku. Weszła do swojego pokoju, wzięła odpowiednie rzeczy i wybrała się do łazienki. Nalała sobie dużo, bo aż cały, pełny basenik ciepłej wody i zanurzyła się w nim, zostawiając rzeczy na wieszaku. Poczuła wspaniałe, rozluźniające rozkosznie ciepło, które owładnęło jej ciało i tkanki nerwowe, pozwalając się im rozluźnić. Wzięła w garść pianę i dmuchnęła na nią, sprawiając, że ta zlatywała na wodę. Przez chwilę przypomniała sobie, że dwie osoby miały wobec niej nieczyste plany. Poczuła wstręt do swojego ciała. Jednak trwało to krótko. Po jakimś czasie wyszła z wody, wytarła się, wysuszyła włosy, ułożyła je w wytworny kok i gdy zakończyła wszystkie zabiegi, wyszła z łazienki.
    Po drodze zauważyła Alex. Alex szła sobie pogwizdując cicho na rytm nieznanej piosenki, która była nawet rytmiczna.
- Hej Divia! Gdzieś ty się szwendała?! Przecież jest druga w nocy! Przepraszam, wpół do trzeciej - szybko dodała patrząc na swój zegarek.
- Wiesz, dużo się dziś działo.
- Pogodziłaś się z Tomem? Opowiadaj! Nie miej mi tego za złe, ale pozwoliłam Nice spać w twoim pokoju.  Nie miała dziś, gdzie spać, bo przybyła z daleka, a ma podobną jakąś tajną misję od Dumbka.
- Ok. Niech tam śpi. A tymczasem... - Divia zaczęła opowiadać. Alex była dobrym słuchaczem, wzdrygała się na wiadomość o napadzie.
- On cię uratował, a ty co najlepszego zrobiłaś?!
     Divia podzieliła się z siostrą hipotezą na temat tego, że Tom specjalnie wynajął tych bandytów.
- To niemożliwe! On przecież by takiej rzeczy nie zrobił!
- Nie znasz go... ja też go nie znam...
     Divia patrzyła prosto w okno wzdychając ciężko.

poniedziałek, 24 września 2012

Napad :O

HejHo! Jak widzicie blog 'przeżył' małą metamorfozę. Zresztą nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. ;) I jak się Wam podoba? Teraz jest lepiej czy mam znów zmienić czcionkę? 


Korzystając z wolnego czasu napiszę więc notkę. Oby się Wam spodobała. :D
Dedykacja dla Divii :)


- Divia... Nie jestem śmierciożercą. Uwierz mi. Zresztą jeśli naprawdę mi już nie ufasz to mogę ci pokazać, że nie mam Mrocznego Znaku na ramieniu... - Tom podwinął czarny rękaw prawej ręki obnażając swoje ramię, które okazało się nienaruszone prócz małego zadrapania, zapewne przypadkowego. Niestety jego dziewczyna nie dała za wygraną.
- I co z tego, że nie masz tego cholernego znaku? Służyłeś mu... Wolałeś jego niż mnie. Już wybrałeś... Powiedz mi, co jest dla ciebie najważniejsze w życiu? - zapytała i zamilkła, oczekując odpowiedzi. Gdy nie usłyszała jej, powtórzyła natarczywie:
- Powiedz mi!
- Ty, Divia... - szepnął cicho profesor Riddle. Nie wiedział, że popełnił fatalny błąd.

- Czyli jestem dla ciebie czymś najważniejszym? No cóż, szczerze w to wątpię, że chociaż dla ciebie CZYMŚ jestem.
- Divia, kocham cię. Powinnaś to wiedzieć.
    Divia prychnęła pogardliwie.
- Idź do Voldemorta. Zejdź mi z oczu. Odchodzę.
   Obróciła się na pięcie i pomaszerowała, nie patrząc, w którą stronę idzie. Nie czuła się pewnie, podejmując impulsywnie taką decyzję. Pragnęła, by Tom podbiegł do niej i zaczął się tłumaczyć i zapewniać, że ją kocha i nie chciałby jej stracić. Jednakże Riddle nadal stał w miejscu patrząc tęsknie na Divię.
   " Gdyby mu na mnie zależało to na pewno by tak nie postąpić. Podjęłam słuszną decyzję. Nie ma czym się przejmować. " - pomyślała Russo. Nieoczekiwanie zmieniła kierunek i poszła w stronę Hogsmeade. Próbowała nie myśleć o NIM. To było trudne zadanie, ale z trudem udało się je wykonać. Odpłynęła myślami hen daleko w przeszłość. Wspominała swoje dzieciństwo... jak bawiła się z Alex... pierwszy dzień w Beaxbatons... dzień, w którym dowiedziała się, że jej praprapraprababka była wilą... pierwsze oceny... pierwszy egzamin...
    Weszła do Pubu pod Trzema Miotłami. W środku cisza omiotła całe pomieszczenie, co nieco zadziwiło nową klientkę. Usiadła przy stoliku, nie dbając, gdzie siada i co z nią później będzie. Podeszła madame Rosmerta.
- Co podać?
- Poproszę coś mocniejszego... cokolwiek.
    Szara rzeczywistość powróciła. Divia nie chciała się z nią pogodzić. Pragnęła z całych swoich sił zapomnieć. Nie mogła wybaczyć tego, że Tom zniknął i przez dwa lata nie odzywał się do niej, a co gorsza... pracował dla największego czarnoksiężnika świata. Czuła się po prostu zdradzona, co ją dziecinnie śmieszyło, ale dogłębnie bolało. Nie wytrzymała tego napięcia. Chciała się rozluźnić. Sięgnęła po szklankę z Ognistą Whisky i zaczerpnęła niewielki łyk. Wewnątrz rozpłynęło się dziwne ciepło. Jednak opanowując się nieoczekiwanie odstawiła trunek i z jej oczu wypłynęły łzy.
" Boże, jaka ja jestem płytka... zupełnie jak fontanna " - pomyślała. Z torebki wyjęła chusteczki, przetarła nimi oczy i poprawiła makijaż. Powstrzymała płacz.

- Madame Rosmerto, miłego wieczoru życzę. - powiedziała. Wyszła z pubu.
     Na zewnątrz już gwiazdy urozmaicały niebo, które nabrało ciemną barwę błękitu. Zrobiło się chłodniej. Wiatr zaczął hulać beztrosko. Divia otuliła się szczelniej swoim kremowym płaszczem. Z nieba leniwie kapały niewielki kropelki wody. " Zwykła mżawka, ot co " - pomyślała. Przyspieszyła kroku. Nagle usłyszała dziwny szelest. Zaniepokoił on ją.
 " Głupia jesteś. Pewnie coś ci się wydawało. " - skarciła się w duchu. Odgłos nasilił się. Divia odruchowo stanęła i rozejrzała się wokoło. Nie dostrzegła niczego podejrzanego. Dłoń miała zaciśniętą na różdżce, by w razie czego mogła odeprzeć atak. Stała tak dwie minuty. Nabierając pewności, że to pewnie jakaś szkolna sowa polowała odwróciła się.
    Zanim zrobiła jeden krok poczuła, że ktoś przystawia jej nóż do szyi. Druga dłoń powędrowała w dół. Divia chciała krzyczeć, ale mężczyzna tak ścisnął ją, że ledwie oddychać mogła. Zaczęła się szarpać uważając, by nie wbito jej noża. Usłyszała głosy:
- Hohoho... ta mała chyba chce się z nami pobawić... - rozległ się szyderczy śmiech.
- Zostaw mnie! - wychrypiała.
   Została obnażona z płaszcza. Drugi rozbójnik dopadł się do jej bluzki. Z Divii oczu wypłynęły strumienie łez. Skóra ją parzyła, dotyk mężczyzn, który i tak był szorstki, niedelikatny sprawiał jej tyle bólu. Czuła palące na jej ciele pocałunki. W tej chwili marzyła o jednym - śmierci.
    W pewnej chwili zauważyła, że ci mężczyzni szybko ją rzucili i uciekli. Roztrzęsiona złapała łapczywie oddech i porywając z ziemi płaszcz otuliła się nim.
- Divia! Boże... Nic ci się nie stało?
    Usłyszała znajomy głos. Kiedy osoba dotknęła jej ramienia cofnęła się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie.
   Spojrzała na twarz jej wybawiciela. To był Tom. 

niedziela, 23 września 2012

Ajajajaj, czy miłość wszystko przetrwa? xD

 Witajcie! Zanim znów zanurzycie się w czytaniu to chciałabym wznowić poszukiwanie na nowych bohaterów bloga. Jeśli ktoś z Was chciałby nim zostać to bardzo proszę o powiadomienie mnie w komentarzu lub jeśli macie możliwość skontaktowania się ze mną to możecie z niego skorzystać.


- Jestem tu w celach służbowych, panie Riddle - ucięła ostro Nika i pomogła w ratowaniu reszty domku Hagrida. Tom nie był zadowolony z jej odpowiedzi.
- Jakich celach? - wykrzyczał.
- Radziłabym, żebyś nie wtrącał się do nieswoich spraw. To nie świadczyło o panu dobrze. Dlatego radzę, by czasem pan ugryzł się w język zanim coś powie - posłała mu złośliwy uśmiech.
- No, no, no... cóż to za kłótnie... Przecież nie wolno się kłócić w takich sytuacjach! - powiedziała niespodziewanie Alex, która dołączyła do konwersacji zaciekawiona mimiką twarzy panny Sullivan.
- Nie kłócimy się, Alex. - rzekł sucho Riddle.
- Jasne. Wyciągnęłam przed chwilą Kła... no biedaczysko ma podpaloną sierść, ale jedynie w okolicy kości ogonowej. Mam nadzieję, że wyzdrowieje szybciej od Hagrida... wiecie, on jakby zobaczył, że jego pies ma takie rany to by się nimi bardziej przejął niż swoimi.- Alex dzielnie próbowała rozluźnić atmosferę.
    Nikt się nie roześmiał. Alex nie wytrzymała napięcia.
- Wiem, że macie powód do kłótni, ale czy możecie się uspokoić chociaż teraz? To nie pora na kłótnie.
    Tom i Nika zmieszali się. Divia jednak czegoś nie rozumiała.
- Chwila... jaki to powód?
- Kochanie, taki błahy...
- Divia, czy ty masz pojęcie, gdzie on był przez te dwa lata?
- Nie wiem... - odpowiedziała Nice niepewnie Divia. - A gdzie przebywał?
- Czy to takie ważne?! - wybuchnął Tom Salazar Riddle.
- No proszę. Uważam, że ona powinna wiedzieć, Tom. - powiedziała cicho Alex.
- Teraz nie macie wyboru. Zresztą zastanawiałam się, gdzie byłeś, ale nie chciałeś mi powiedzieć.
- Na tajnej misji? - zaszczebiotała zgryźliwie Nika. - To bzdury. Sługus Voldemorta..
- Coooo?! - Divia osłupiała. - Jak... jak mogłeś mu służyć? Może jesteś śmierciożercą?!
    Pierścionek zaręczynowy, który powinien znajdować się na jej palcu wylądował na ziemi. Divia odwróciła się i poszła szybkim krokiem.
- No Nika... brawo. - mruknął Tom i pobiegnął w stronę Divii.
    Nika stała niewzruszona, a obok niej Alex z dziwną miną.
- Mam nadzieję, że chyba się na mnie nie gniewa za to, że jej nie powiedziałam... w końcu się dowiedziała, co? - zapytała Alex.
- Nie. Nie sądzę. Ale uważam, że powinniście mieć na tego Riddle'a oko. Założę się, że nakarmi jakąś bajeczką Divię i znów się pogodzą.
                                                     
                                                             ***

   Divia szła szybko ku polanie. Czuła, że łzy wypływają jej z oczu. Mimo, że pragnęła całym sercem je powstrzymać nie potrafiła tego uczynić. Chciała wierzyć, że to, co przed chwilą usłyszała nie było prawdziwe. Wręcz pożądała, by ten sen się skończył. Jednakże w tej chwili nie chciała widzieć jego. Niestety to marzenie akurat się nie spełniło.
- Divia? - szepnął cicho Tom.
- Zostaw mnie!
    Dziewczyna odwróciła się od niego, chcąc, by jej łzy nie były widoczne. Otarła je rękawem i spojrzała w stronę zamku. Nie widziała w nim nic fascynującego, ale nie chciała, by wykryto jej słabość. Bała się spojrzeć prosto w oczy Tomowi, chociaż czuła, że źle postępuje. W nagłej chwili odważyła się popatrzeć w jego twarz. Była wykrzywiona bólem.
- Wiem, zachowałem się źle... ale ja już nie służę Czarnemu Panowi.Uwierz mi, nie mam z nim już nic wspólnego oprócz tego, że należę do Zakonu Feniksa.
- Dlaczego miałabym ci uwierzyć?
     Divia miała umysł dziwnie jasny. Wiedziała jak się zachować. Nie wierzyła żadnemu słowu wypływającemu z ust Toma.

sobota, 22 września 2012

Dedykacja dla Niki Sullivan :)

    Jake wbił tęskne spojrzenie w plecy Klary, jednakże dziewczyna nieświadoma tego poszła dalej. Jacob zaczął się zastanawiać nad ostatnim jej pytaniem.
O nie! To moje ciało! Nie masz prawa mnie z niego wyganiać! - wzburzył się Charlie, zanim jego współtowarzysz sformułował dokładniej swoje rozmyślania. Zanim doszedł do sedna.
Cicho. Uspokój się.
   STUK. STUK. STUK.
   Jake zerknął za siebie. Właśnie szła Victoria. I właśnie wtedy nie mógł nad swoim towarzyszem zapanować.
   Charlie czując bliskość dziewczyny szybko zawładnął ciałem, które było jego prawowitym ciałem.
- Hej Jake! - zawołała wesoło Victoria, kiedy podeszła bliżej.
- Cześć... - Jake próbował walczyć z Charliem, ale jego przeciwnik działał skuteczniej. - Roxana... poznajesz mnie? - Jacobowi wyrwały się z ust słowa kolegi.
- Przepraszam, co mówiłeś? - zapytała Victoria nieco wystraszona.
- To, co zrobię za chwilę to będzie dla Roxi... tylko dla niej - po chwili pocałował Victorię. Całował tak idealnie, nie tak brutalnie, ale delikatnie, ale czuć było ten nacisk, który stawał się coraz przyjemniejszy.
    Victoria mimowolnie odwzajemniała pocałunek. Nagle coś się obudziło. Jakieś uczucie - ale ono nie należało do niej. Obce, nieznane...
   To Roxana odżyła.
    Charlie odsunął się od dziewczyny.
- Roxana? Jesteś tam?
JESTEM! - krzyczała cały czas w myślach Victorii. - POWIEDZ MU, ŻE JESTEM! 
- Przykro mi - powiedziała w końcu Victoria.
Jak mogłaś mi to zrobić?! Jak?!
Tak będzie najlepiej.
Dla kogo? Dla ciebie?
- Ona tam jest... czuję to... - powiedział Charlie.
Kochany Charlie! Wiedziałam, że nie da się go oszukać tak łatwo!
- Jeśli teraz ona tam jest to powiedz, że ją... - Jake zaatakował, że jego towarzysz nie mógł wypowiedzieć ostatniego słowa. - Powiedz jej... powiedz, że...
Mów, najdroższy!
- Przepraszam. Dziś jestem rozkojarzony. Wybacz. - Jake odszedł.
   Roxana padła ofiarą niemej rozpaczy. Victoria osłupiała. Zamrugała raz, potem drugi i stała tak w bezruchu, gdy nie spotkała Toma Salazara Riddle'a.
- Witam pannę Soren. Co panna tutaj robi, gdy pogoda taka na zewnątrz piękna?
- Przepraszam, co pan mówił?
- Pytałem się, czy...
- Zresztą nieważne. Do widzenia, panie profesorze. - Przerwała mu i odeszła.
    Tom zaklął pod nosem.
- Jeszcze raz w mojej obecności przeklniesz, a z naszego ślubu będą nici.
   To była Divia.
- Ja nic takiego nie powiedziałem - szybko i gładko skłamał profesor Riddle.
- Nie kłam... znam legilimencję, a wolę jej nie używać wobec mojego narzeczonego - zaszczebiotała.
- Nie będziesz musiała  - zapewnił ją potulnie.
- Właśnie mnie przed chwilą oszukałeś, wiesz?
- Kiedy? Nie. Ja nie oszukałem ciebie. Nie mógłbym.
- Mógłbyś, mógłbyś.
- Nie mógłbym.
- Dobra, dobra. Ja wiem swoje. Nie zachowujmy się jak dzieci. Alex na nas patrzy - dodała cicho rzucając dyskretne spojrzenie w stronę swojej siostry.
- A niech patrzy - uśmiechnął się Tom i złożył na ustach Divii pocałunek.
    Jego ukochana drgnęła.
- Co się stało?
   Divia potrząsnęła głową i jedynie wskazała na chatkę Hagrida. W oddali widać było Nikę Sullivan i Maksa Teneta, którzy gasili różdżkami pożar domku. Jakiś młodzieniec uciekł w stronę lasu. Alex pobiegła za nim.
- Hagriiiiiid! - zaczął krzyczeć Harry, który pojawił się chwilę później.
- Harry! - zaczęła Nika.
- Gdzie Hagrid?
- Harry... on...
- On żyje! Wiem o tym! To zdolna bestia!
    Maks Tenet wraz z innymi czarodziejami wyjął ciało Hagrida. Harry szybko podbiegł do osmolonego na czarno przyjaciela.
- HAGRID!
    Przy boku Harry'ego pojawili się Ron i Hermiona.
- On żyje. Jest po prostu podtruty czadem, Harry - powiedziała Hermiona.
- ENERVATE!
    Hagrid nadal nie poruszył się.
- Hermiona ma rację.   Musimy go przenieść do skrzydła szpitalnego. - szepnęła w miarę cicho Nika.
- Czekaj... dlaczego ty tu jesteś? - zapytał Tom, który przyszedł z Divią.


Tom i Divia - Don't kill me! :)

Proszę o dużoo komentarzy ;D



niedziela, 16 września 2012

W końcu dusza i ciało tworzą jedną całość.

Przepraszam, że tak dawno nie było notki. Szkoła to nie przelewki w moim wieku... Więc do dzieła! 

    
Klara nie przejęła się tymi spojrzeniami. Nadal uśmiechała się szeroko, czego konsekwencją były jeszcze bardziej zdziwione miny.
- Ej! Nie znacie się na żartach? - zapytała zdezorientowana.
- Nie - uciął szybko Ron, ale spostrzegł dezaprobujące spojrzenie Hermiony i zamilkł.
- No szkoda, szkoda... Może nie wiecie, ale jestem z Gryffindoru.
- Tak, widziałem ciebie w pokoju wspolnym.. - powiedział powoli Harry przypominając sobie o tym spotkaniu z Klarą po tym, co powiedziała mu Alex. Natomiast w głowie Jake'a zapanował chaos.
Nie znasz jej, człowieku! Zdaje Ci się... - krzyczał głośno Charlie.
Wiem, że nie... ale ja ją znam! Nie wiem skąd, ale ją znam!
Boże... ty się zakochałeś?!
Niee, to nieprawda - Jake próbował odizolować się od myśli Charliego, więc próbował w głowie śpiewać różne piosenki.
- Krakowiaczek jeden miał koników siedem... - zanucił na głos.
- Jake?? - szepnęła Victoria i położyła mu rękę na ramieniu. W Jake'u ożył Charlie. Poczuł ciepło okalające jego ciało. Było mu rozkosznie miło. Trwało to jednak krótko. Victoria chwilę później cofnęła rękę.
- Nic mi nie jest, po prostu przypomniałem sobie tę piosenkę. Pieśń... nie wiem już nic zresztą...
    Wszyscy spojrzeli na niego ze strachem.
- Jake... nic ci nie jest?
- Nie!
    Charlie jednak nie dał za wygraną. Próbował mu bezczelnie "wejść" do umysłu i jego myśli. Jake, widząc, że powoli przegrywa zaczął powtarzać niemieckie słówka.
- helfen... geholfen... beginnen... begonnen... dobra, ja idę już... toaleta i te sprawy - mruknął Jake i poszedł przed siebie.
Znam niemiecki! To prawda, zakochałeś się?
Nie twoja sprawa.
   Będąc w zamku nie zauważył, że nie był jednak sam. Za nim pobiegła Klara.
- Jake? Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu jestem trochę niedysponowany.
- Och. Rozumiem.
    Jake'a zaskoczyło to, że Klara znajdowała się w pobliżu. Wzmocniło go to, lecz zapomniał o tym, że Charlie przed chwilą go atakował i ten ponowił atak na jego myśli.
Co ty do cholery robisz?! - krzyknął w głowie Jake!
Ciekawy byłem - odpowiedział mu niewinnie cichy głosik. Klara zauważyła, że Jake nad czymś się skupiał. Bardzo ją to zainteresowało. Podeszła bliżej i usiadła na schodach obok niego.
- O czym myślisz? - zapytała.
- Hmmm... - zbiła go z tropu, jednak po chwili namysłach powiedział. - Myślałem nad tym, czy w tym tygodniu nie mam przypadkiem sprawdzianu z eliksirów.
- Oooch - wyrwało się Klarze. Była zawiedziona odpowiedzią.
- Coś nie tak powiedziałem?
     Atmosfera w powietrzu bardzo się spięła. Jake i Klara zazwyczaj nieśmiało rozmawiali z ludźmi odmiennej płci... nieśmiało jedynie z tymi, do których coś czuli...
- Nie, nic. A czy ty...
- Hm?
- Przecież ty jesteś teraz w ciele tego Charliego czy jak mu tam...
- Tak, jestem.
- To nie ma tam... eee... cząstki jego? - zapytała Klara nieśmiało, skupiając swój wzrok na swoich butach, nie mając odwagi spojrzeć Jake'owi prosto w oczy.
- Jest - odpowiedział Jake z mieszaniną zakłopotania i deorientacji.
- I  on odzywa się do ciebie? Oczywiście jak nie chcesz to nie musisz mi odpowiadać - dodała szybko.
- Tak, jest ze mną non stop. Mówi do mnie, mogę poznać jego myśli, a on moje. W końcu dusza i ciało tworzą jedną całość.
- A nie możecie się rozdzielić?
- Hm? W jakim sensie?
    Klara się zaczerwieniła.
- Ja... zapomnij o tym pytaniu.
   Odeszła.

                                         ~ Ogłoszenia duszpasterskie ~

1. Zapraszam na fotobloga niezwiązanego z tematyką HP ---> http://www.photoblog.pl/opisyna/132105607/kaja.html
2. Prosiłabym o troszku więcej komentarzy :)

niedziela, 2 września 2012

Ech... nie chcemy roku szkolnego! ;/

Witam. Przepraszam, że tak długo nie było notki, ale rozumiecie... chciałam nacieszyć się jeszcze ostatnimi chwilami wakacji. Dlaczego wakacje trwają tak krótko?? Ale to nie blog filozoficzny... tylko o Harrym Potterze, więc biorę się do dzieła ;) Zapomniałabym... wybacz, Klaro. Dedykacja dla Klary :D


   Tego dnia Victoria i Jake opuścili skrzydło szpitalne. Dumbledore wraz z Tenetem obawiali się, że ta dwójka nie poradzi sobie w Hogwarcie. I jeszcze najgorsze przed nimi... reakcja otoczenia na fakt, że ktoś zamieszkał w ciałach Charliego i Roxany.
    Harry, Ron i Hermiona w sobotni poranek wybrali się na spacer po błoniach. Ron wymknął się do kuchni, łaskocząc portret gruszki. Przyniósł im ogromną ilość grzanek, kremowego piwa oraz eklerki. Hermiona niechętnie poczęstowała się kilkoma grzankami. Wciąż myślała o Stowarzyszeniu WESZ, ale już na szczęście nie biegała po szkole z odznakami... Raz nawet wspominała o tym, by wskrzesić jej ideę na nowo. Ron szybko zgasił jej entuzjazm wyciągając argument, że powinni myśleć jak na razie o tym, jak zniszczyć Voldemorta.
- Hmm... teraz powinnismy iść na obronę z czarnej magii... - zaczęła Hermiona
- Do lochów... kolejna lekcja z Snape'm...
- Chyba uzyję Bombonierek Lesera Freda i George'a - powiedział Ron.
- Nie powinieneś opuszczać lekcji, Ron...
- Hermiono, ja tylko żartowałem - szybko uciął Weasley.
- A czy ja się nie mylę, czy dziś jest sobota? - zauważył ostrożnie Harry.
    Hermiona stuknęła się w czoło, a Ron odetchnął z ulgą. Harry wybuchł śmiechem. Zauważył, że zbliżają się do niego i jego przyjaciół dwie osoby. Znajdowały się tak daleko, że nie mógł ich zidentyfikować. Wpatrywał się w nie jednak uważnie, gdyż sylwetki wyglądały znajomo. Harry odszukał spojrzenie Hermiony, które stało się czujniejsze. Ron widząc ostrożność towarzyszy bąknął:
- Och, przecież to pewnie ktoś z innego domu... przecież jest taka ładna pogoda. Nie no, ludzie, nikogo tu od Sami-Wiecie-Kogo nie ma!
- Nikt tego nie sugeruje, ale nie można niczego wykluczyć. O, hej Ginny, hej Luna! - zawołała Hermiona
- Cześć wam. Jak tam mija dzień? - zapytała pogodnie jak zwykle swoim rozmarzonym głosem Luna.
- W porządku. Znacie te dwie osoby? - zapytał Harry, wskazując na owo znajome postacie. Nie patrzył Ginny prosto w oczy, patrzył na Lunę. Nie chciał zobaczyć jej brązowych oczu, bał się, że znajdzie w nich cień wyrzutu, że tyle krzywd jej zrobił... w końcu sam jeszcze nie mógł się pogodzić z tym, co się stało w dniu śmierci Roxany.
- Nie widzieliśmy ich z bliska. Może chodźmy do nich i zagadajmy? - zaproponowała Ginny wesołym tonem. - Jak się okaże, że to głupki to miotnie się ich jakimś urokiem i tyle.
- Ha ha ha.
- Dobra, idziemy.
   Ron, Harry, Ginny, Luna i Hermiona skierowali się w stronę nieznajomych. Kiedy podeszli bliżej wszytkim oczy wylazły z orbit bądź szczęka opadła ze zdumienia. Przed nimi stała Roxana Riddle wraz z Charliem Snatcherem.
- Przecież wy... zginęliście! - wymamrotał Ron.
- Hej wam. Jestem Victoria, Victoria Soren, a to mój kolega Jake.
- Eee?
- Przecież ty jesteś Roxaną! Jak przeżyłaś? Przecież tylko Harry obronił się przed Avadą Kedavrą?
   Harry'emu szybciej zabiło serce, ale wiedział, że coś jest nie tak...
- Przepraszam, może byłam trochę nietaktowna... - zaczęła Victoria, myśląc, że popełniła błąd.
- My nie jesteśmy tym, kim powinniśmy być. Ja jestem Jake Machorus. Moja dusza się tak nazywa, która wstąpiła w to ciało. Tak jak Victoria. O ile wiem, wyssano z naszych ciał prawowitych dusze. Musieliśmy znaleźć żywiciela, bo ktoś zmasakrował nas. Nie wiedzieliśmy co robić, ale pojawił się Maks Tenet. On nas zamknął w kapsule hibernacyjnej i kilkanaście dni temu wszczepił do ciał Roxany i Charliego.  Oni niestety już umarli...
- O my got... - szepnęła Hermiona.
- Profesor Tenet był kiedyś Uzdrowicielem. Potajemnie wysyłał dusze w kapsułach na inną planetę - powiedziała Luna. Nikt tego nie skomentował, prócz Victorii.
- Jak to na inne planety?
- Victoria, nie słuchaj jej. Ona plecie bzdury - zażartował Ron. Luna nadęła usta, powstrzymując się od ciętej riposty i odwracając się od nich plecami, bez pożegnania poszła w stronę zamku.
- Brawo, Ron - powiedziała kąśliwie Hermiona.
- My się wam nie przedstawiliśmy. Jestem Ginny, to Harry, Ron i Hermiona. Tamta dziewczyna to Luna. Lubi czasem zaskakiwać ludzi róznymi historiami - zachichotała.
- Hej, jestem Klara.
    Wszyscy obecni wzdrygnęli się gwałtownie. Nikt nie widział jak podeszła do nich dziewczyna. Miała rzadko spotykane ładne, fiołkowe oczy; śniadą cerę, pełne usta. Była szczupła, a jej włosy zostały profesjonalnie splecione w kłosa* opadającego na jej ramię.
- Widzę, że was przestraszyłam. No cóż, nie znacie mnie - mówiła to swobodnym tonem, jakby rozmawiała z osobami, z którymi gada od dawna -  Och... czy mnie piękne oczy mylą? Roxana Riddle i Charlie Snatcher... ale jak to możliwe? Przecież Charlie zakatrupił Roxanę, a Charlie wbił sobie nóż w serce... idiota - dodała pod nosem, by nikt nnie dosłyszał.
    Victoria wraz z Jakiem znowu opowiedziała historię swoją i kolegi. Klara stała niewzruszona, jakby ją ta wiadomość nie zszokowała.
- Przykro mi słyszeć taką historię. Dementorzy, którzy wyssali duszę, ale nie zdążyli się nie pożywić... no no... to ci dopiero... będę miała co opowiadać na starość.
    Wszyscy spojrzeli po sobie zdezorientowani.



Wyjaśnienia:
kłos* - ogolnie dziewczyny wiedzą, czym jest kłos, ale wiem, że czasem zaglądają tu chłopcy, którzy nie interesują się nazwami fryzur, więc mam nadzieję, że wybaczycie to wyjaśnienie. Kłos to jeden z wielu rodzajów kłosa, którego robi się z dwóch warstw włosów. Więcej informacji znajdziecie na wikipedii. Jeśli jakiegoś to chłopaka zainteresuje będzie hardcorem xD

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To druga sprawa. Zapraszam Was na stronki:

1. www.domanubisa.ubf.pl
Jest to strona całkowicie niezwiązana z Harrym Potterem, o ile pamiętam to związana z jakimś serialem. To strona chyba Victorii Soren. Szczerze powiedziawszy to sama nie wiem :D
2. www.swiaatmagii.aaf.pl
Jest to Szkoła Magii i Czarodziejstwa naszego ukochanego Maksa Teneta. Istnieje ona zaledwie tydzień i osoby są na niej mile widziane.
3. www.harvards.aaf.pl
To Szkoła Magii i Czarodziejstwa im. Hermiony Granger. To akurat moja strona ^^.
4. www.silencio.ubf.pl
To również szkoła Maksa Teneta (szaleje chłopak xD). Istnieje dłużej i również ludzie są na niej mile widziani.

Zapraszam na te strony. Poznacie wiele wspaniałych osób (i nie tylko wspaniałych ;D)

Chciałabym Was zapytać, czy chcielibyście podawać "zarys" tego, co chcielibyście przeczytać w następnej notce? Chcielibyście, by pojawiało się więcej wątków miłosnych, detektywistycznych czy chcielibyście też więcej morderstw?


A tak poza tym:
Powodzenia w nowym roku szkolnym! Czekajmy na kolejne wakacje :)

sobota, 18 sierpnia 2012

Wspomnienie.

     Charlie szedł korytarzem, trzymając w ręce lampion ochroniony szkłem. Wokół wisiały różnego rozmiary portrety, w czym wszystkie osoby na nich smacznie sobie spały. Niektóre pochrapiwały niezbyt głośno. Z bijącym sercem chłopak przyjrzał się jednej z nich. Poszedł dalej. Skręcił w lewo. Usłyszał czyjeś kroki... Po odgłosach rozpoznał, że to nadchodzi jakaś dziewczyna. Jej kroki nie były ciężkie, ale odwrotnie - lekkie i tak jakby rozluźnione. Charliemu... a zarazem Jake'owi przeszło na myśl, żeby zobaczyć, kto to idzie... ale też bał się, że może zostać przyłapany na wałęsaniu się po zamku w środku nocy.
- Buu! - szepnęła w ucho Charliego dziewczyna. Gryfon podskoczył  w miejscu.
- Co ty wyprawiasz? Mogłaś mnie uprzedzić! - wydyszał.
- No no no... nieładnie tak wymykać się z pokoju wspólnego o północy.
- A ty to co? - powiedział obrażony Charlie, choć wprawdzie czuł się rozbawiony.
- Hmm... mnie żadne prawa nie obowiązują... - zaczęła Roxana.
- Tak? A jak cię przyłapią to też szlabanu nie dostaniesz?
- Hmm... można to sprawdzić... - powiedziała Roxana i mruknęła celując w pusty obraz:
- BOMBARDA!
   Dźwięk, który się wydobył postawił Snape'a na nogi.
- Och, nie... tylko nie Snape - jęknął Charlie. Roxana jednak nie popierała jego zdania. Stała z głową podniesioną, pewna siebie. Charlie wydał westchnienie, które Jake'owi nie za bardzo się spodobało... Było w nim zbyt wiele uwielbienia. Nie rozumiał tego uczucia. Zresztą jeszcze wiele emocji nie doznał...
- Co to ma być, panno Riddle? Proszę mi w tej chwili się wytłumaczyć - zakomendował Snape, dopiero później zobaczył Charliego. - A pan co tutaj robi? Też zachciało się panu jakichś wygłupów?
- Nie... ja... - nie wiedział, co powiedzieć, ale Roxana szybko mu przerwała, co skwitował westchnieniem z ulgi. 
- Chyba mogę iść do łazienki? Prawda? A poza tym moje sprawy osobiste nie powinny pana interesować... Obliviate! - szepnęła na koniec. Udało jej się zmodyfikować pamięć Snape'owi i chwilę później wzięła Charliego za rękę i zniknęła z pola widzenia profesora.
- Jak ty to zrobiłaś? - czuć było w głosie Charliego podniecenie.
- Tajemnica, zresztą wiele o mnie nie wiesz, Charlie - wypowiedziała to zdanie z dziwnym akcentem.
    Charlie przybliżył się do niej, ręką odgarnął jej włosy i przyłożył jej usta do swoich.
Zniknęła.

   Jake przebudził się.
Kochałem ją... a to ja ją zabiłem... ja! Powinienem umrzeć w mękach...  w bólu, cierpieniu!
Nie można cofnąć czasu - Jake zrozumiał, że był we wspomnieniach Charliego. Dobrowolnie do nich zajrzał, a miał do nich dostęp, bo Charlie się nie bronił... rozpacz nie pozwoliła mu na ochronę.
   Charlie wciąż miał w głowie wspomnienie, kalkulował wszystko, każdy oddech, ruch... a gdy przypomniał sobie jak zniknęła roześmiał się w duchu. Jake tego nie rozumiał.

 Przepraszam, że tak niedużo, ale weny mi zabrakło.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dedykacja dla Jake'a i Maksa ;)

   Victoria wraz z Jakiem jeszcze nie opuściła skrzydła szpitalnego... ba... Jake jeszcze się nie zbudził. Martwiło to Maksa. Myślał, że dusza odrzuciła żywiciela. Najwyżej mógłby zmienić mu ciało, w którym by się poruszał.
                             
                                                            ***
  
    Pewnego dnia chłopak otworzył oczy. Nie był do końca przytomny. W uszach mu przeraźliwie szumiało i obraz pokoju rozmazywał mu się za każdym mrugnięciem. Zamknął oczy. Tak jak Victoria widział bitwę... i nie mógł zrozumieć, dlaczego jego żywiciel odebrał sobie życie. Jeszcze nóż wbił w serce... przemknęła mu szybka myśl.
Bo ją kochałem. - szepnął mu poirytowany głosik.
Jak to kochałeś??
Nie mogłem bez niej żyć. Rozumiesz?
Nie, nie rozumiem. Ale dlaczego ja ciebie słyszę?
   Głos mu nie odpowiedział. Jednak w tej chwili do niego przyszedł Maks Tenet. Jeszcze przed sprawowaniem szkoły Durmstrang był wybitnym Uzdrowicielem i jako jeden z nielicznych opanował sztukę wszczepiania dusz. Divia Russo i Alex Other były Pocieszycielkami. Pocieszyciele mają za zadanie pomóc duszom w  opanowaniu nowego życia w ciele żywiciela. Divia uparła się, by Tom mógł być przy rozwoju życia duszy, obserwować go.
- Jak się czujesz, Jake? - zapytał łagodnie.
- Dobrze.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Maks Tenet i jestem twoim Uzdrowicielem. Jeśli potrzebowałbyś pomocy możesz mnie w każdej chwili zawołać.
- Dziękuję, na pewno o tym będę pamiętał.
- Chciałbym ci zadać parę pytań dotyczących ciebie i żywiciela. Niektóre pytania będą dla ciebie trudne, ale proszę, żebyś mi powiedział wszystko, co wiesz.
- Postaram się - Jake zawahał się odpowiadając wymijająco. Nie chciał powracać do tych chwil, w których czuł nieznane mu uczucia. Na początku jakby ktoś wyrwał mu serce i cisnął nim z całej siły o ścianę... a potem to uczucie nasiliło się...
Jake, to ból po stracie ukochanej osoby... - szepnął mu cicho głosik. Jake zignorował go, choć odnotował w pamięci nazwę uczucia.
- Proszę, niech pan zaczyna - pospieszył go Machorus.
- Wiesz, jak nazywa się twój żywiciel?
- Wiem... - Jake przypomniał sobie krzyk kogoś, kogo nigdy nie kojarzył - Charlie, nazwiska nie znam.
- Hmm... Charlie Snatcher. Otóż ty nazywasz się Jake Machorus. Myślę, że lepiej, gdybyś został przy tym nazwisku...
- Dlaczego?
- Czasem żywiciel daje o sobie znać. Są przpadki, co prawda dosyć rzadkie, że żywiciel opanowuje duszę. Wtedy dusza nie może się poruszyć, jest bezwładna... jak pasażer na statku, a nie kapitan.
- Rozumiem i moje nazwisko ma w tym coś pomóc??
- Są dusze, które później narzucają na siebie dane żywiciela, żeby im było lepiej żyć. Jednak tak jest, gdy żywiciel wcześniej miał charalter dość słaby, by uzależnić od siebie duszę. Tutaj jednak jestem w osiemdziesięciu dwóch procentach pewien, że żywiciel pana nie zostawi w spokoju. Oczywiście tę walkę można zawsze wygrać - dodał łagodnie.
- Miał mnie o coś pan zapytać.
- Oooch, no tak, tak. Nie słyszysz jakichś głosów w głowie, głosu, który jest głosem żywiciela?
Przecież mnie tu nie ma. - szepnął pogardliwie głos.
Jak ciebie nie ma jak jesteś - odszepnął na głos Jake. Bardzo to zainteresowało Maksa.
- To, że żywiciel jeszcze jest to nic nie oznacza, jedynie to, że ma dość twardy charakter bądź jeszcze nie zdążył do końca opuścić ciała.
Jak to? Chcecie mnie unicestwić?! - wrzeszczał Charlie w głowie Jake'a. - Nie, to też moje ciało! Mam prawo w nim być!!!
- Jak mogę się go pozbyć? - zapytał Jake z nutą mściwości.
Tyy!
Zamknij się.
   Charlie nie odpowiedział.
- Hmm... to trochę skomplikowane. To siła woli gra główną rolę.
- Rozumiem - uciął krótko Jake. Zrozumiał wszystko w mgnieniu oka. Musi stoczyć wojnę ze swoim żywicielem... Nie chciał unicestwiać kogoś, kto jest prawowitym panem ciała...
Co zamierzasz zrobić?
Nie twoja sprawa.
Moje ciało i moja sprawa. Nie możesz sądzić, że jest mi wszystko jedno, czy zginę czy nie.
Tak, tak...
- Mógłby pan na chwilę wyjść? Muszę to wszystko przemyśleć.
- Oczywiście.
- Dziękuję.
    Maks Tenet poszedł do gabinetu.

piątek, 10 sierpnia 2012

Żywiciel a dusza...

Dedykacja dla:
Jake'a Machorusa, który powrócił z zaświatów; Wiktorii Soren, którą bardzo lubię oraz dla innych, którzy wystąpią w tej notce (wymieniłam tylko te dwie osobe, ponieważ "występują" w tym blogu po raz pierwszy).


    Kiedy Harry oddał się słodkiemu powiewowi szczęścia, nawet sobie nie zdawał sobie sprawy, że niedługo niektóre osoby będą przeżywały prawdziwe piekło... piekło, które miało swój początek w gabinecie Dumbledore'a.
   Otóż w gabinecie znajdowały się teoretycznie cztery osoby, choć w praktyce można by powiedzieć, że jedynie dwie. Dwie, ponieważ pozostałe dwie nie wykonywały żadnych funkcji życiowych, m. in. oddychanie, spożywanie etc. Czyli mówiąc stylem młodzieżowym Dumbledore miał w gabinecie dwa trupy. Jedyną żywą osobą w jego gabinecie oprócz niego był Maks Tenet. Obserwował Dumbledore'a spokojnym wzrokiem, jednak w źrenicach można spotrzec podniecenie. Natomiast dyrektor Hogwartu jakby nie był przekonany do tego, co miało się za chwilę stać. Lekko machnął różdżką. Otworzyły się drzwiczki niepozornej, małej szafeczki, w której nic nie mogło się schować cennego. Ale Dumbledore schował. Wyjął z niej dwa małe flakoniki. W środku każdej znajdowało się małe, nieskazitelnie piękne, srebrzoczyste światełko.  Wszyscy żywi wlepili spojrzenia w te nieodgadnione cuda natury. Światełka te jednak poruszały się, jakby chciały się wydostać. Mieniły się w mocnym świetle lamp, były jak żywe wstążki, wiły się, marszczyły i rozciągały, ciesząc się niedawno odzyskaną wolnością. Setki cienkich, zwiewnych wici kłębiły się miękko niczym srebrna czupryna.
- Maks, oddaję ci pole manewrowania - mruknął Dumbledore.
   Maks Tenet wziął skalpel i flakoniki. Postawił je niedaleko dwóch umarlaków. Ci umarli to: Roxana Riddle i Charlie Snatcher. Uwaga dyrektora Durmstrangu była skupiona na nieprzytomnym ciele dziewczyny.  Precyzyjnymi ruchami przeciągnął ostrzem skalpela wzdłuż skóry u podstawy czaszki, następnie spryskał nacięcie substancją powstrzymującą krwawienie i dopiero wtedy poszerzył szczelinę. Ostrożnie dostał się pod mięśnie szyi, uważając, aby ich nie uszkodzić i obnażył białe kości u szczytu kręgosłupa.
- Albusie, mógłbyś podać flakonik?
   Dumbledore podał mu flakonik z światełkiem, które zaczynało już buzować.
- Albusie, jednak tobie oddam tę powinność - mruknął pod nosem Maks.
   Dumbledore umieścił srebrzystą powłoczkę w szczelinie. Ta wślizgnęła się gładko w wolną przestrzeń i od razu zespoliła z otoczeniem.  Wici jasno oplotły ośrodki nerwowe, niektóre wydłużyły się, sięgając dalej niż ich spojrzenie. aż do samego mózgu, nerwów wzroku, kanałów wzroku. Wkrótce było widać jej tylko skrawek. Maks oczyścił i wyleczył ranę, posmarował ją maścią magiczną, która zasklepiła nacięcie, potem rozprowadził wzdłuż blizny proszek wspomagający gojenie.
   Ten sam zabieg powtórzył z Charliem Snatcherem.


                                                 ***
   Victoria Soren i Jake Machorus leżeli w skrzydle szpitalnym.

                                            ~ Oczami Victorii ~

   Victoria słyszała jakieś odgłosy. Na początku zacisnęła powieki. Nie była przyzwyczajona do posiadania zmysłu słuchu. Ale zaczęła nasłuchiwać trzech osób, jakiegoś głosu... tak starego osobnika płci męskiej, jakiejś kobiety i mężczyzny. Jednakże w następnej chwili zobaczyła w swojej głowie okropne obrazy.
   Wir walki. Dziewczyna o oliwkowej cerze zaczęła mówić coś o śmierciożercach, Draconie Malfoy'u oraz o tym, że ma go w pogardzie. Jakaś rudowłosa dziewczyna zaatakowała ją... jednak jakiś chłopak wycelował zaklęcie  w tę rudą, ale trafiło w nią... we mnie - podpowiedział cichy głosik w głowie.
    Victoria poczuła strach, a zarazem współczucie... nie chciała tego czuć, nie wiedziała, co się z nią dzieje... i usłyszała  rozmowę:
- Ta dziewczyna i ten chłopak to oni... powrócili? - zapytał Tom Salazar Riddle
- Nie... nic nie jest w stanie przywrócić Roxanie i Charliemu życia, choć teraz nie wiem, jak to będzie... - powiedział głos Albusa Dumbledore'a.
- Ale... przecież... kim oni są i jak oni się tam dostali? - zapytała Divia Russo.
   Jedynie Alex Other nie uczestniczyła w rozmowie, jedynie im się przysłuchiwała z skupioną twarzą.
- Victoria i Jake zostali ofiarami pewnego dziwnego ataku dementorów... wyssali im dusze z ciała, ale nie zdążyli się nimi pożywić. Niestety chwilę później w niewiadomy sposób zmasakrowano ich ciała tak, że już nie były w stanie utrzymać żadnej duszy. Maks, dla was profesor Tenet napotkał te dusze i cudem udało mu się je złapać i zniewolić tymczasowo w flakoniku. Dziewięć dni temu wszczepiliśmy te dusze w ciała Roxany i Charliego. Dosyć sporo czasu zajęło nam to wszczepienie. Dziś powinni się już budzić. I jak się spodziewam na sam początek będą musieli przeżyć ostatnie chwile żywiciela... Będą widzieli ich śmierć... Możliwe, że żywiciele dadzą im się we znaki, a po to was tu zawołałem byście wy zostali ich opiekunami.
   Alex, Tom i Divia zgodzili się. Victoria poruszyła się i to nie uszło uwadze Alex, ktora do niej podeszła.
- Zostawcie ją ze mną.
   Dumbledore, Tom i Divia taktownie wyszli z skrzydla szpitalnego, a pani Pomfrey drzemała sobie w swoim gabinecie.
   Victoria pozwoliła sobie na otwarcie oczu. Na początku widziała jaskrawe światło i szybko je zamknęła. Później nie dając za wygraną rozszerzyła powieki.
- Może zgasić światło? - zapytała Alex
- Nie, nie trzeba. Muszę tylko przyzwyczaić się do tego światła. Zajmie mi to parę chwil - Victoria zaczęła zamykać i otwierać przez chwilę oczy, aż w końcu mogła spokojnie patrzeć.
- Jak się czujesz?
- Słabo - odpowiedziała Victoria.
- Rozumiem, musiały być dla ciebie te pierwsze wspomnienia prawdziwym wstrząsem.
- Wiem, że jestem pasożytem w czyimś ciele... ta dziewczyna...
- Ona nie żyje, możesz przez jakiś czas mieć różne sny, omamy z nią związane, ale to przejdzie... - mówiła Alex dość przekonywująco, choć nigdy z takim czymś nie miala do czynienia. - Wolę, żebyś wiedziała..
- Moją żywicielką jest Roxana Riddle, która zginęła przypadkowo. Wiem, słyszałam strzęp rozmowy.
- Ach, tak - powiedziała lekko zaskoczona tą informacją Alex. - Otóz ja wraz z kilkoma osobami będziemy ci pomagać w przyzwyczajaniu się do nowego ciała. Zostałam poinformowana od profesora Teneta, który zajmuje się takimi sprawami, że są żywiciele, którzy mogą dać się duszy we znaki i będziemy z tobą pracować nad tym, byś to ty panowała nad ciałem i duszą, a nie Roxana. Oczywiście to też zależy od żywiciela... a zresztą, nie będę cię straszyła. - Alex uśmiechnęła się lekko.
   Victoria patrzyła się tępo przed siebie. Roxana Riddle będzie ją nawiedzać. KOSZMAR.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dla Klary ;)

- Wiesz, jakoś dziwnie się czuję - zagadnął Syriusz. - Tak jakbym dosłownie się urwał z choinki. W ogóle nic nie wiem, co na świecie się dzieje!
- Ehm, Voldemort już zabija ludzi wraz z śmierciożercami, matkę Hanny About zamordowano, Amelię Bones, ale jeszcze nikogo z Zakonu - Harry wolałby słowo "jeszcze" pominąć. Wciąż te przykre obrazy z dnia "śmierci" Syriusza pojawiały się niepostrzeżenie przed oczami. - Lupin pracuje z wilkołakami, próbując coś wywęszyć... - przypomniało mu się jak Draco użył tego słowa, kiedy Harry był w piątej klasie na peronie... - Dumbledore wzmocnił środki bezpieczeństwa, ale była tu Roxana Riddle, która była od Voldemorta i przysłała śmierciożerców, dwie osoby zginęły... nie, to nie tak jak myślisz! - dodał Harry widząc przerażoną minę ojca chrzestnego. - Zginęła Roxana Riddle, którą zabił przypadkowo Charlie Snatcher, syn Voldemorta i z rozpaczy sam sobie odebrał życie.
- SYN VOLDEMORTA?!
- Podobno miał matkę czarownicę, która się z nim ukrywała i przeniósł się tego roku do Hogwartu, by uciec z jego szponów. Kurczę, Syriusz... jesteś nie na czasie!
- Mówiłem, że czuję się jakby mnie nie było przez dobry rok. - powiedział smutno, a Harry pomyślał "Bo nie byłeś", ale od razu mu lżej się zrobiło na wieść o tym, że jednak on jest tutaj, blisko, a nie tam, gdzie jeszcze na niego nie czas.
- To co jeszcze się działo? Jak sprawy w Hogwarcie?
- To przybyło trochę ludzi. Jest nowy nauczyciel starożytnych runów, Tom Salazar Riddle...
- Znam go. - przerwał mu raptownie Syriusz, że zbił z Harry'ego z pantałyku.
- Eee... znasz go?
- Tak, to on był kiedyś śmierciożercą, ale się nawrócił ... podobnie jak Snape - mruknął Syriusz z odrazą. - Powinieneś na niego uważać.
- Rozumiem! - zawołał Harry i opowiedział Syriuszowi o tym, jak Divia mówiła, że profesor Riddle uciekł kiedyś i nie było go przez całe dwa lata.
- W tym czasie właśnie służył Voldemortowi. A potem prysnął jakby nigdy nic od Voldemorta.
- Dlaczego?
- Hmm... nie wiem. Właśnie to jest zagadkowe, ale jak na razie zostawmy to na później. Wiem, że doszli ten Riddle i Divia Russo.
- Skąd znasz jej nazwisko?
- Och, przecież wszyscy znają jej nazwisko. To wybitna czarownica... ten Riddle w ogóle na nią nie zasługuje, zresztą jej siostra Alex Other również dorównuje jej talentom... i urodzie - dodał Syriusz, chichocząc.
- Ale co one zrobiły?
- Wymyśliły budowę Błyskawicy, uwarzyły nowy eliksir elastyczności oraz eliksir na mugolskie choroby. Dzięki im w Szpitalu Świętego Munga nawet mugole, którzy mają po tych zabiegach magicznych bóle to można je uleczyć.
- Wow. - wymknęło się Harry'emu z ust. - Jeszcze przyszedł Maks Tenet, dyrektor Durmstrangu.
- Hmm... nie znam go zbytnio, wiem, że nienawidzi śmierciożerców. Ale lepiej być czujnym.
- Stała czujność, tak jest!
- Harry, to nie jest śmieszne...
Nagle rozległy się przeraźliwe jęki.
- Harry, moja mamusia zaczęła jęczeć. Muszę kończyć.
- Pa.
Harry odstawił lusterko i wyszedł do pokoju wspólnego. Zastanął tam jedynie dziewczynę imieniem Klara
. Pamiętając o tym, co mówiła o niej Alex uśmiechnął się do niej zawiadacko. Ku zaskoczeniu Harry'ego Gryfonka rzuciła mu zdegustowane spojrzenie i poszła do dormitorium. "Hmm... łatwa nie jest.." - pomyślał Harry i nagle poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

  Otóż zapraszam na dwie strony:
www.harvards.aaf.pl
www.silencio.ubf - strona mojego kolegi ;)

Pozdrawiam i przepraszam, że tak dawno nie było notki :)

środa, 1 sierpnia 2012

Po uratowaniu Syriusza...

    Harry, Ron i Hermiona wymknęli się z Sali Śmierci i popędzili z Ministerstwa Magii do Hogwartu. Mieli trudności ze znalezieniem trestali, ale po większym upływie czasu zdążyli złapać jednego i chcąc nie chcąc musieli polecieć na tym jednym. Było im niewygodnie, a sam trestal pokazywał swoim zachowaniem, że jego pasażerowie są razem o wiele za ciężcy. Po dwudziestu minutach zwierzę ich przetransportowało do szkoły. Ci, szybko pobiegli z Zakazanego Lasu do gabinetów Divii Russo i Alex Other. One ich wypuściły pod pretekstem końca szlabanu, a Hermiona zakończyła rozmowę o świecie mugoli.
    Harry, który czuł się szczęśliwie zaczął szybko rozmyślać o Maksie Tenecie. Kto to był? I dlaczego tam się zjawił? te niewygodne pytania dręczyły go, a te pogłębiły się podczas obiadu w Wielkiej Sali.
   Jak zwykle Harry, Ron i Hermiona siadali przy stole Gryfonów i mieli doskonały wgląd na stół nauczycielski. I wtedy Potterowi zamarło serce. Maks Tenet siedział obok Dumbledore'a i gawędził z nim beztrosko. Harry, myśląc, że ma zwidy, przetarł sobie oczy.
- Hermiono, uszczypnij mnie.
- Po co miałabym cię szczypać?
- Czy tam obok Dumbledore'a nie jest przypadkiem jakiś Maks Tenet?
- Jest - powiedziała ostrożnie Hermiona. - On zawsze tu był, znaczy od początku roku.
- Kim on jest?
- To nowy dyrektor Durmstrangu.
- Skąd wiesz? - zapytał szybko Ron.
- Wiktor mi o tym pisał.
- Ooch, Wikuś do ciebie nadal pisze?
- Ron, to nie jest śmieszne. Ale dlaczego on nie jest teraz w Durmstrangu?
- Właśnie... - powiedział Harry. Zauważył, że profesor Riddle przygląda się na profesora Teneta jakimś dziwnym wzrokiem.
- A wiecie dlaczego tu przybył?
    Hermiona z Ronem jednocześnie potrząsnęli głowami.
- Sprawą naszego gościa zajmę się później. - I wyszedł w okamgnieniu z Wielkiej Sali.
    Poszedł do dormitorium chłopców. Pamiętając, że w swoim kufrze ma odłamki dwukierunkowego lustra zaczął wygrzebywać wszystkie rzeczy. Po zrbieniu wieży gratów nareszcie znalazł swoją zgubę.
- Reparo! - mruknął, a odłamki połączyły się w jedną całość. Z bijącym sercem podniósł lusterko i szepnął:
- Syriusz.
     W Harrym tliła się dziecinna iskierka nadziei... oczekiwał w napięciu i...
- Hej, Harry - powiedział Syriusz zadowolonym głosem.
- Syriusz! - krzyknął Harry. Czuł, że jego marzenie się spełniło. Jego serce zapełniła olbrzymia radość. Owładnęła go słodycz szczęścia, która owiała mu całą duszę. W tej chwili nikt nie mógł mu zepsuć humoru. NIKT.

sobota, 28 lipca 2012

Część druga :)

Dedykacja dla:
obserwatorki bloga Rockie, która najczęściej zaglądała na tego bloga oraz dla Maksa Teneta ;)


    Harry odnalazł  drzwi do Departamentu Tajemnic. Bez żadnych przeszkód otworzył je i razem z pozostałymi towarzyszami wbiegł do pokoju ciemnym jak smoła. Równie dobrze wszyscy mogliby zamknąć powieki i iść po omacku. Hermiona zbliżyła się do jednych  z niewidocznych dla niej drzwi. Pociągnęła za klamkę, ale drzwi nie chciały się otworzyć.
- Flagrate!
   Na drzwiach pojawiło się X, które mieniło się płonącymi jasno kolorami.
- Dobry pomysł, Hermiona - pochwalił ją Harry.
- To nic takiego sprawdźmy następne drzwi.
    I tak zaczęli przeszukiwać wszystkie pokoje i oznaczać, jak wcześniej Hermiona. W końcu Harry znalazł odpowiednie drzwi z kolorowymi lampkami. Wszedł, a za nim inni. Ginny przyglądała się lampkom wraz z Luną, jednak Harry pospieszył ich, by nie tracili czasu. Przeszli dalej przez następne drzwi i teraz szukali odpowiedniej kulki z przepowiednią. Kiedy znaleźli Harry podszedł i przez chwilę zastanawiał się, czy podjąć ryzyko... przecież przepowiednię znał, a tak pozbyłby się kłopotów i gonitwy śmierciożerców... Zaczął się tak wahać i nagle zauważył, że Luny nie ma w zasięgu jego wzroku.
- A gdzie jest Luna?
    W tej chwili pojawił się Lucjusz Malfoy z Luną. Luna stała oddychając ciężko, a Malfoy miał wycelowaną w nią różdżkę. Hermiona szybkim ruchem różdżki rozbroiła go. Lovegood podbiegła do swojej grupy i wyciągnęła różdżkę.
- Ich jest więcej! - krzyknęła
   I właśnie w tej krótkiej chwili śmierciożercy wyskoczyli z nie wiadomo skąd.
- UCIEKAMY! - ryknął Harry. Pobiegł do Sali Śmierci a za nim inni. I tam rozgorzała się mała bitwa.
- Potter, weź tę przepowiednię i grzecznie nam ją oddawaj! - zawołała Lestrange i przyciągnęła do siebie Hermionę, przykładając jej nóż do szyi.
    Harry zrezygnowany powędrował do sali z przepowiedniami i wziął ze sobą kulkę. Na twarzy Lestrange pojawił się szyderczy uśmiech. W tej chwili Hermiona uderzyła ją mocno łokciem w brzuch, zabrała nóż i w nagłym porywie nienawiści wepchnęła go w jej ciało. Wszyscy zamarli na chwilę i Harry poczuł respekt do Granger.
- No, Harry. Ją masz z głowy - uśmiechnęła się Hermiona i po chwili padła na ziemię. To Travers rzucił na nią zaklęcie pełnego porażenia ciała. Bellatriks leżała krwawiąc, a obok niej stał Lucjusz, który wymawiał różne zaklęcia.
- Drętwota! - krzyknął Neville w stronę Malfoya. Potem przemknęła mu myśl o zemście, więc wycelował w Bellatriks i krzyknął:
- PETRIFICUS TOTALUS!
    Harry krzyknął z radości tak, że wszyscy się wystraszyli. Do sali z łukiem wpadły nowe postacie. Tonks, Lupin, Syriusz, Kingsley, Szalonooki, a także nieznany Harry'emu mężczyzna. Był młody, miał brązowe oczy, kasztanowe, krótkie włosy, idealnie prosty nos. Potter jeszcze nigdy nie widział tego człowieka, a przecież dobrze pamiętał, że go nie było rok temu.
- Kim pan jest?
- Jestem Maks Tenet. Pomagam ci uratować Syriusza!
    Harry zaniemówił. Rzucił się jednak szybko na Syriusza i kazał mu uciekać. Black niechętnie zrobił to. Dumbledore wyłapał wszystkich śmierciożerców razem z Bellatriks. Voldemort widząc to wszystko uciekł i do pojedynku nie doszło. Tenet, który pomógł Dumbledore'owi złapać połowę śmierciożerców, uścisnął mu rękę i zniknął.

piątek, 27 lipca 2012

Część pierwsza

    Nadszedł dzień, który Harry pieczołowicie planował. O siódmej rano przy Izbie Pamięci razem z Ronem upozorowali pojedynek, a Alex Other zaczęła na nich krzyć tak głośno, bo ludzie w pobliżu nie mieli wątpliwości, że dostali szlaban. Hermiona powiedziała wszystkim, że Divia chce jej coś pokazać i, że będzie w jej gabinecie. Tymczasem wymknęli się do Zakazanego Lasu (z pomocą peleryny-niewidki Harry'ego) i tam Hermiona założyła na siebie, Harry'ego i Rona zmieniacz i przekręciła klepsydrę kilkanaście razy do tyłu.
     Słońce, które nie docierało do tych warstw lasu, widoczne były promyki słońca odbijające się w liściach. Hermiona zdjęła zmieniacz czasu i zawiesiła na swojej szyi. Harry przypomniał sobie, że niedługo będzie sprawdzian z historii magii. Szybko z przyaciółmi popędził do Wielkiej Sali, by naskrobać parę zdań, ale bał się, że znów uzna sen za prawdziwy. O dziewiątej już byli w ławkach i spoglądali się nerwowo po sobie, ale nie z powodu egzaminu, lecz z ich planów. Jednakże wszyscy uznali to za normalny przejaw, więc nikt nie interesował się nimi. Profesor Tofty rozdawal wszystkim arkusze z testami. Hermiona zgodnie z planem od razu zaczęła skrobać po pergaminie. Harry pisał zmyślone rzeczy, bo przecież i tak nie zdał z historii magii. Pomyślał przez chwilę, że nie czuje się senny, ale przecież ten sen musi się mu przyśnić. I nagle poczuł rażącą senność, czuł, że nareszcie zaśnie. Widział mężczyznę... tak, to Syriusz... stojącego przed samym Voldemortem... Black sprzeciwiał się Czarnemu Panu... Harry widział wijącego się z bólu Syriusza... jego podświadomość mówiła, żeby go ratować, ale drugi głos rozsądku szeptał, że to bujda, Syriusz siedzi spokojnie w domu swojej matki... sam, uwięziony... bez możliwości opuszczenia domu, ścigany przez wielu czarodziejów...
     Harry nagle się ocknął i jak wcześniej czuwał przy nim profesor Tofty i mówił:
- Tak już ma młodzież, stres egzaminów, ot co... Może trzeba iść do pielęgniarki?
- Nie, dobrze się czuję... Nic mi nie jest.
- To może dokończysz pisać egzamin, co?
- Nie, znaczy... myślę, że napisałem wszystko, co mogłem napisać...
- No dobrze, to idź i połóż się. Sen dobrze ci zrobi.
- Tak... tak zrobię. Do widzenia.
     Harry popędził przed siebie. Miał dylemat. Jak nie pójdzie do kominka Umbridge, Stworek zapewne powiadomi o tym Malfoy'ów, ale też może dzięki temu wyzbyć się kłopotów. Przez jedną decydującą chwilę podjął decyzję. Ruszył śmiało w kierunku gabinetu Umbridge. Użył specjalnego, wielofunkcyjnego scyzoryka, którego dostał od swojego ojca chrzestnego. Wszedł, przez chwilę szukał pudełka z proszkiem Fiuu. Przeczesując teren wzrokiem zobaczył małe pudełeczko, sięgnął po nie i wziął garść proszku. Rzucił w ogień, którego płomienie zabarwiły się na kolor zielony i włożył głowę do kominka. Znów poczuł uczucie jakby znajdował się w dwóch miejscach naraz. Pomimo, że głowę miał w salonie domu Syriusza, ciągle czuł nogi na zimnej posadzce. Zaczął wołać Syriusza. Zamiast niego pojawił się Stworek.
    Potter poczuł do skrzata niszczycielską nienawiść, tak bardzo, że mógłby rzucić na Stworka samo zaklęcie Mordercze. Chłopiec jednak postarał się, by ta nienawiść nie pojawiła się na twarzy i zapytał:
- Gdzie jest Syriusz?
- Nie ma go tutaj.
- Gdzie jest Syriusz? - powtórzył Harry, siląc się na nienapastliwy ton.
- Poszedł...
- Gdzie?
- I juz nie wróci... - dokończył Stworek mściwym tonem, ignorując ostatnie pytanie Harry'ego.
   Ale Harry zanim zdążył coś powiedział, usłyszał trzask drzwi. Ku jego przerażeniu przyszła Umbridge, a za nią Ginny i Neville, których trzymał Draco i jakiś chłopak, nieznany Harry'emu.
    Później doszli inni Ślizgoni z Luną, Ronem i Hermioną. Jak wcześniej jedynie Luna stała spokojnie z rozmarzoną miną. Ginny siłowała się z Draconem, Ron próbował deptać po piętach Ślizgonowi, który go trzymał. Hermiona i Nevile szarpali się w miejscu. Umbridge stała zadowolona i nuciła pod nosem, przeglądając w szufladzie dekrety.
- Mów, Potter, z  kim rozmawiałeś? - zapytała swoim słodkim, a zarazem obleśnym jak swój różowy sweterek głosem.
- Nie powinno to panią obchodzić.
- Tak sądzisz? Włamałeś się do mojego gabinetu i stwierdzasz, że nie powinno mnie to obchodzić?
- Harry szukał profesora Dumbledore'a! - wydyszała Hermiona, która wciąż szarpała się wyższą o dwie stopy od niej Ślizgonką.
- A gdzie niby miałby go znaleźć?
- Pomyśleliśmy o Dziurawym Kotle... - mówiła nerwowym nieco tonem.
- Głupia dziewczyno! Myślałaś, że Dumbledore by chodził po jakiś Kotłach?!
- MY CHCIELIŚMY SIĘ  ZAPYTAĆ CZY MOŻEMY UŻYĆ NOWEJ BRONI! - wybuchnęła Hermiona, ukrywając, a Harry od razu wiedział, że Hermiona udaje.
- Jaka broń? - zapytała podekscytowana jak mała dziewczynka Umbridge, ciesząc swoją ropuchowatą twarz.
- My... my nie wiemy, czym naprawdę to.. jest, ale to jest bardzo duże... i to jest TUTAJ! - powiedziała Hermiona, doskonale inscenizując płacz.
- Tu? W zamku?
- Nie! W Zakazanym Lesie! To jest za duże, by to tu trzymać!
- Prowadź. Chodźcie. - powiedziała władczym tonem do Ślizgonów.
- NIE! JA  ICH TAM NIE ZAPROWADZĘ!
- To nie od ciebie zależy.
- A niech zobaczą! Może wreszcie pojmą jaką jest pani okropną nauczycielką i użyją jej przeciwko pani! Tak, pani jest wstrętna! Zobaczy pani dzieło... wielkie dzieło Dumbledore'a!
    Pomimo złości profesor Umbridge, widać było, że wielkie wrażenie sprawiły jej te odważne słowa Hermiony.
- Dobrze..  - powiedziała cichym, zapewnie chciała uzyskać matczyny ton. - Chodźmy, ty, ten rudzielec i Potter.
    Wszedł Snape.
- Tak?
- Zapomniałabym. Masz veritaserum? Nie chcą oni powiedzieć, gdzie jest Dumbledore.
- Przecież dawałem wcześniej eliksir prawdy. Mówiłem, że wystarczy jedna mała kropla na cały napój. Chyba nie zużyła pani wszystkiego?
   Umbridge zaczerwieniła mi się.
- Ale można jeszcze uwarzyć następny, prawda?
- Oczywiście, zajmie mi to sześć miesięcy.
- SZEŚĆ MIESIĘCY! Snape, ja nie mam zamiaru czekać na jakiś eliksir pół roku!
    Harry, który się wahał, bo przecież, gdyby nie Snape, to Syriusz zostałby w domu... ale nie pojawiliby się członkowie Zakonu Feniksa. Podjął decyzję.
- DORWAŁ ŁAPĘ!
- Jaką Łapę? Kto dorwał? Snape, co to ma znaczyć? - zapytała opryskliwie Umbridge.
   Ron i Hermiona popatrzyli po sobie z przerażeniem. Snape jak wcześniej udał, jakby usłyszał coś niezrozumiałego, ale tym razem zauważył Harry, że jego źrenice lekko się zwęziły.
- Potter, co ty pleciesz? Jakbym chciał, byś mi tu mówił niezrozumiałe rzeczy to dałbym ci do wypicia Eliksir Blekotu.
   Harry w duchu się ucieszył, że Snape złapał haczyk.
- Odejdź mi z oczu Snape.
   Snape wyszedł bez pożegnania z gabinetu.
- To my idziemy sprawdzić tę broń.
    I tak wyszli z gabinetu. Kiedy przechodzili obok Wielkiej Sali, w którym teraz wszyscy śmiali się i rozmawiali zapewne o egzaminach. Harry czuł podniecenie, nadzieję, której nic nie mogło zgasić. Uratuje Syriusza i to już niedługo...
    Już byli w Zakazanym Lesie i Hermiona poprowadziła ich do Graupa, który tak jak wcześniej zaatakował Umbridge. Chwilę później zjawili się centaury, którzy zaatakowali olbrzyma. Hermiona, która pamiętała, jakie błędy popełniła bała się, że ich także zaatakują.
- Wy sakramenckie istoty! Jesteście tu tylko dlatego, że Ministerstwo Magii podpisało zgodę na to, byście tu mieszkały!
   Strzała świsnęła koło niej.  Harry, Ron i Hermiona popędzili ile sił w nogach ku brzegowi lasu i co ich zadziwiło, to nikogo nie spotkali po drodze prócz trestali i Ginny, Neville'a i Luny.
- Dobra, siadajcie na trestale! - wykrzyczał szybko Harry, a oni wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.
- No dalej! - popędzał ich Harry.
   I tak oni dosiedli się na trestale i pofrunęli na tych stworzeniach. Kiedy już zniżyli się przy wejściu dla zwiedzajćych, Ron wykręcił odpowiedni numer, a Harry powiedział szybko:
- Harry Potter, Luna Lovegood, Hermiona Granger, Neville Longbottom, Ginny Weasley i  Ron Weasley chcemy kogoś uratować! Chyba, że Ministerstwo zrobi to szybciej!
- Witam, proszę odstawić słuchawkę.
    Ron posłusznie odstawił słuchawkę na miejsce i po chwili budka telefoniczna jakby zapadła się pod ziemię, a zamiast mugolskich pieniędzy wyleciały żetony. Harry przypiął jedną do swojej bluzy "Harry Potter, Misja ratunkowa". Gdy znaleźli się w Ministerstwie, szybko pobiegli do Atrium.

Przepraszam, jutro będzie kolejna część.

środa, 25 lipca 2012

Dedykacja dla:
Divii Russo, Toma Salazara Riddle'a, Alex Other i Klary

    Harry zamknął pospiesznie drzwi za sobą. Jego oszołomienie nie miało umiaru, ale też poczuł lekkie ukłucie wstydu, gdyż sam nie chciałby, by ktoś podsłuchiwał go w tak ważnych dla człowieka chwilach. Przypomniał sobie jak kiedyś z Ronem podsłuchiwali Hagrida, szybko jednak pozbył się tej myśli. Postanowił, że w najbliższy piątek zrobi wypad, by uratować Syriusza. Usłyszał nagle, że Divia go woła:
- HARRY! WRACAJ!
    Harry miał przez sekundę ochotę szybko uciec, ale podświadomie poszedł w stronę skrzydła szpitalnego. W końcu, gdy doszedł do drzwi, Divia szepnęła:
- Tom chciałby z tobą rozmawiać.
    Potter wszedł znów do skrzydła. Tym razem profesor Riddle był całkowicie przytomny i choć wyglądał mizernie i blado, tryskał energią.
- Widziałeś gdzieś mój zmieniacz czasu?
- Nie widziałem... - Harry nie mógł mu spojrzeć prosto w oczy, więc za obiekt zainteresowań wziął okno, przez które widać było wieżę astronomiczną.
- Kłamiesz.
    Widocznie Riddle znał legilimencję, ale jak mógł wedrzeć się do umysłu Harry'ego, skoro nie miał z nim kontaktu wzrokowego? Jednakże Potter szybko otrzymał odpowiedź na to zadane w myślach pytanie.
- Czułem jak ktoś zabiera mi zmieniacz, ale nie mogłem się poruszyć. A przecież wiem, że ty, Harry, potrzebujesz go, by uratować niejakiego Syriusza Blacka...
   Z ust Divii wyrwał się zduszony okrzyk.
- To on zginął z rąk śmierciożerców... - wyszeptała, a potem po chwili namysłu zapytała:
- Jak Potter ma uratować kogoś, kto nie żyje?
- Zmieniacz czasu, kochana, podróż taka może wszystko zmienić. Nieźle obmyślane, Harry. Ale postąpiłeś perfidnie, gdyż złamałeś umowę.
- Jaką umowę?
- To już jest sprawa między mną a Harrym.
    Divia, która już chciała się odgryźć, na widok miny Toma zreflektowała się. Nie chciała nikomu uprzykrzać życia po takich przeżyciach. Jedynie ze zdumioną miną przysłuchiwała się owej wymianie zdań.
- Jednak rozumiem, że bardzo ci zależy na tym człowieku.
   Harry, którego zaskoczyła decyzja profesora Riddle'a nagle chciał mu opowiedzieć, jaka żałość go umuje, gdy widzi codzennie rano sowy i jak wypatruje sowy dla siebie, jakby Syriusz miałby do niego wyslać list... ta dziecinna chwila nadziei rozgrzewająca serce jak ogień i chwila, gdy wszystko zostaje brutalnie przygaszone...
- Mogę ci pomóc, Harry.
- Jak?
- Przeniosę się w czasie razem z tobą. To nie jest zwykły zmieniacz. On powoduje, że wy jako wy z przeszłości znikacie, a zostajesz tylko ty. Moja ulepszona wersja. Sam ją stworzyłem - rzekł Tom z nutą dumy w głosie.
- Czyli, że nie muszę się ukrywać przed innymi?
- Tak, ale musisz być ostrożny.
- Czyli... po prostu muszę zignorować sen...
- Jaki sen?
- Hmm? Co? Nieważne... - mruknął Harrz, a jego myśli galopowały hen daleko.  - Ale przecież jak mam wrócić tutaj?
- To proste, musisz zrobić 3 obroty do przodu. A wtedy będziesz  w teraźniejszości.
- Ale co będzie skoro mnie nie będzie w teraźniejszości?
- Ja ciebie mogę kryć. - powiedziała Alex, która prawdopodobnie podsłuchiwała za drzwiami i odważyła się wejść. - Powiem, że dostałeś szlaban za pyskowanie do inkwizytora i tyle.
- Dzięki.
- Nie ma za co, panie Potter. Widział pan taką ładną dziewczynę, co siedziała obok Evy?
- Taak, widziałem... - odpowiedział powoli Harry, przypominając sobie ładną dziewczynę, która natarczywie się na niego patrzyła.
- To coś czuję, że wpadłeś jej w oko.... Klara się nazywa. - Alex puściła do Harry'ego oko i wyszła z sali.

wtorek, 24 lipca 2012

Dedykacja dla:
Divii Russo oraz Toma Salazara Riddle


    Pół godziny później uroczystość pogrzebowa. Wszyscy się rozeszli, gdy nagle jakiś starszy mężczyzna zaczepił Harry'ego.
- Chłopcze, czekaj! Moje nogi nie są już takie sprawne jak kilkadziesiąt lat temu - wykrzyczał słabym głosem. Harry posłusznie na niego zaczekał, zastanawiając się, o co może chodzić zacnemu człowiekowi.
- Mógłbyś to dać Minerwie? - zapytał i wepchał mu w ręce bukiet kwiatów, składających się z samych czerwonych róż. - Tak jak dla przyjaciółki to mogą być, prawda? - zapytał, źle odbierając ogłupiałą minę Pottera.
- Oczywiście, zaniosę je.
- Dzięki, chłopcze.
    Harry chcąc nie chcąc powędrować do skrzydła szpitalnego. I nagle wyklinał siebie za to, że nie zapytał się o dane osobowe mężczyzny. Wszedł do środka i zobaczył Toma Salazara Riddle'a leżącego na łóżku w bezruchu, a obok niego siedziała Divia, która wpatrywała się w jego twarz z troską. Dla Harry'ego był to fenomenalny widok, gdyż wszyscy zdążyli sobie wyrobić opinię na temat Divii i Toma, jako że są osobami, które nienawidzą się tak bardzo, że gdyby mogły to pozabijałyby się nawzajem. Dalej, za parawanem było widać torbę profesor McGonagall. Harry zdecydowanym krokiem przeszedł obok łóżka z profesorem Riddle'em i zobaczył spiącą nauczycielkę transmutacji. Nie chcąc jej budzić postawił kwiaty na jej stoliku. Już chciał wyjść zza parawanu, gdy nagle usłyszał głos Divii.
- Tom, tak bardzo się martwiłam. Myślałam, że... że... - jej głos załamał się.
   Widocznie nauczyciel numerologi obudził się.
- Divia, to ty? - zapytał. Był jeszcze nieprzytomny, nie widział wszystkiego wyraźnie.
- Tak, to ja... Nic nie mów - szybko ostrzegła go, przykładając swój palec do jego ust. - Pani Pomfrey prosiła mnie bym ci kazała wypić Szkiele-Wzro.
   Divia dała mu do wypicia eliksir. Tom skosztował go, ale chwilę później małoby tego nie wypluł. Otóż Szkiele-Wzro nie smakowało najlepiej, równie dobrze można by było jeść popiół. Divia cicho zachichotała jak mała dziewczynka i chusteczką wytarła Tomowi wargi.
- Śpij, powinieneś odpoczywać - powiedziała pogodnie, wyraźnie czując ulgę.
- Divia, ja... ja byłem taki... a ty teraz... - Tom nie umiał sklecić zdania, ale Divia jedynie się lekko uśmiechnęła i rzuciła mu lekko aprobujące spojrzenie, że Tom zrozumiał od razu, że jej lęk o niego pozwolił jej wybaczyć jego ostatni incydet. Jako że jestem narratorem i wiem wszystko, pozwolę sobie ją wam opowiedzieć.
    Otóż jeszcze, gdy Divia i Tom nie ukończyli szkół poznali się podczas meczu quidditcha Brazylia - Argentyna. Niedługo potem zaczęli ze sobą chodzić. Uczęszczali do tej samej szkoły, Beaxbatons. Minęły lata a oni wciąż byli razem. Wiele osób uważało ich za wzorową parę i nikt nie myślał, że Tom odważy się na taki incydent. Pewnego dnia zniknął bez wieści i pojawił się dopiero teraz. Divia myślała, że zginął i rozpaczała po nim. Miała problemy z uczuciami. Kiedy Tom powrócił zaczęła nim gardzić, ale kiedy Tom został ranny uświadomiła sobie, jak bardzo przywiązała się do niego. Pomimo, że ją rozczarował, czuła wirujące motyle w brzuchu na widok jego twarzy. Rozkosz siedzenia tuż obok niego, ale jednocześnie żal, że już nie będzie tak jak kiedyś. Bała się, że znajdzie sobie inną dziewczynę. Jednak nie mogła wytrzymać nadmiaru swoich uczuć i została z nim w skrzydle szpitalnym.
    Harry nie chciał być śiwadkiem ich rozmowy, ale stał jakby go spetryfikowano.
- Divia... kocham cię... - wymamrotał Tom i zagłębił się we śnie.
   Divia znieruchomiała. Jej serce eksplodowała ze szczęścia, poczuła ulgę, jakiej nigdy nie doznała w ciągu dwóch lat. Gdyby mogła śpiewać, śpiewałaby głośno wesołe piosenki. Upewniła się w myśli, że jest przez kogoś kochana.
- Ja też cię kocham - szepnęła i ucałowała go w czoło.
   Profesor McGonagall obudziła się.
- Potter, co ty tu robisz? - zapytała cicho.
- Ja... nic, miałem pani przekazać te kwiaty. Życzę miłego dnia i powrotu do zdrowia. - i szybko się wycofał. Kiedy Divia go zauważyła, rozszerzyły się jej źrenice i Harry modląc się w duchu, by nie było żadnej draki uśmiechnął się do niej nerwowo.


Dla wszelkiej jasności: Te opowiadania są całkowicie zmyślone!
Dedykacja dla:
   Ewusiaczek ♥

  W Hogwarcie od tej pory ucichło. Nadchodził dzień pogrzebu Roxany i Charliego. Harry wcale nie miał zamiaru iść na tę uroczystość, jednakże zmienił zdanie, gdy Hermiona ciągle go namawiała w wolnej chwili. Ron, który czuł miętę do dziewczyny również niechętnie poszedł na pogrzeb. Profesor McGonagall wraz z profesorem Riddle'em musieli zostać w skrzydle szpitalnym. Wszyscy mówili tylko o tej ostatniej przygodzie.
- Nigdy bym nie uwierzyła, że Roxana stoi po stronie Sami-Wiecie-Kogo.
- Ale szkoda, że zginęła... Ładna była.
     Alex, która nigdy nie rozstawała się z Divią, tym razem szła samotnie ku błoniom. Panny Russo nie było. Harry idąc wraz z przyjaciółmi natknął się na dziewczynę, która nie mogła powstrzymać płaczu. Hermiona spojrzała na nią ze współczuciem, objęła i zapytała:
- Kogo znałaś? Roxanę czy Charliego?
- Roxanę... - wykrztusiła dziewczyna. - To moja siostra, poszła złą drogą i... ona mogła nie zginąć! - wybuchnęła
- A jak masz na imię? - zapytał łagodnie Ron
- Eva. Eva Riddle. A wy jak się nazywacie?
- Ja jestem Hermiona, to Ron, a to Harry.
- Harry Potter? - zapytała odruchowo Eva i gwałtownie czknęła.
- Tak, to ja. Może chodźmy już na błonia, bo uroczystość niedługo się zacznie?
    Idąc napotkali Hagrida, który był ponury.
- Pamiętacie, jak Hermiona dodała Charliemu do soku jakiś wywar?
- Wywar odurzająco... - próbował sobie przypomnieć Ron
- Ja pana kocham... a pan mnie odrzuca - przedrzeźniała Charliego Hermiona. Wszyscy, nawet Eva wybuchnęli śmiechem.
- Eva, nigdy nie widziałem ciebie w tej szkole... - zaczął Harry
- Nie dziwię ci się. Ogólnie uczę się w Beaxbatons. Ale dostałam pozwolenie na przyjazd na pogrzeb mojej siostry.
- A z kim przyjechałaś? - zapytała Hermiona
    Eva na to pytanie nie odpowiedziała.
- A jak ona... no wiecie... zginęła?  - zapytała
- Przypadkowo dostała Avadą...
    Eva wybuchnęła płaczem. Ron nieśmiało przytulił ją do siebie. Dziewczyna lekko odepchnęła go od siebie.
- Zginęła przez przypadek! Mogła żyć...
- Brawo, Ron. - szepnęła cicho Hermiona
- Chciałem dobrze... - zaczął, ale Hermiona ciągnęła dalej.
- A znałaś Charliego?
- Nie, a kto to jest?  - zapytała Eva, ocierając oczy rękawem.
- To chłopak, który odebrał sobie życie dla niej.
- Chłopal, który ją zabił. - powiedział Harry, ale chwilę później poczuł ból, gdyż Hermiona nadepnęła go na palec u nogi.
- Auu!
- Co się stało, Harry?
- Nie, nic, przez przypadek się uderzyłem...
    Nagle zabrzmiała muzyka, która koiła wszystkich. Zupełnie jak śpiew feniksa. Napełniała serca spokojem ducha, również dając nadzieję na lepsze jutro. Eva, która wcześniej miała w oczach łzy teraz miała twarde, odważne spojrzenie. Była gotowa na tę uroczystość. Harry'emu mimowolnie przypomniał się charakter Ginny. Pięć minut później Hagrid niósł ciało Roxany. Eva lekko drgnęła, jakby chciała pobiec w stronę swojej siostry. To było dla niej okropne przeżycie... widzieć siostrę, która nigdy się nie ocknie... która nigdy nie nakrzyczy na nią... bo ona zasnęła i nigdy się nie obudzi. Jej beznadziejna rozpacz teraz była gorsza od łez, o wiele gorsza. Harry nie mógł się patrzeć na Evę, bo bardzo mu przypominała Roxanę. Bez zaproszenia przechodziły przez jego głowę niechciane myśli. Pogoda kpiła sobie z uczuć wielu pokrzywdzonych ludzi. Eva czuła się jakby był to koszmar, z którego obudzi się wtedy, gdy to się skończy.
     Hagrid złożył Roxanę do trumny. Zgodnie z obyczajami czarodziei teraz najbliżsi musieli podejść do ciała i złożyć wieńce. Eva ruszyła drżąc tak bardzo, że Harry szczerze jej współczuł. Widok bladej twarzy był nie do zniesienia. Eva złożyła pocałunek na zimnym policzku Roxany i odeszła, nie chcąc patrzeć na jej ciało ani minuty dłużej. Następnie Graup odniósł ciało Charliego. Do niego podeszła niska, szczupła kobieta wraz z przysadzistym, zaledwie kilka centymetrów wyższym od niej mężczyzną. Mistrz, który prowadził uroczystość powiedział kilka słów o Roxanie i o Charliem, ale nikt go nie słuchał. Wszyscy w zamyśle odpędzali się od niechcianych myśli.
   Zanim będziecie czytać nowy wątek tej historii to chciałabym pokazać Wam "schemat" tego bloga


http://hogwarts.tnb.pl/forum/viewthread.php?forum_id=39&thread_id=467---> http://potteromaniadlaprawdziwychpotteromaniakow.blog.onet.pl/ ---> http://harry-potter-swiat-fantazji.blogspot.com/

   To dla osoby, która mnie poprosiła o to, bym w jakiś sposób umieściła wszystkie rozdziały w jakimś jednym miejscu.
  
   Druga sprawa. Jeśli chcielibyście uczestniczyć w rozwoju bloga pod względem nowych postaci to proszę napisać o tym w komentarzu bądź na profilu zapytaj czy gdziekolwiek indziej. A jeślibyście chcieli dedykację dla kogoś bądź dla siebie również proszę się ze mną skontaktować, a najlepiej napisać o tym również na komentarzu. 

    Dedykacja dla:
Mojej najlepszej przyjaciółki, Sylwii, która dziś będzie główną bohaterką opowiadania oraz dla Niki Sulivan, mojej przyjaciółki z Harvardu.


    Pewnego dnia Hermiona wymknęła się rano, by śledzić profesora Riddle'a. Nauczyciel wraz innymi współpracownikami szkoły jadł śniadanie. Kilkanaście minut później dołączyli do niej Ron i Harry. Nagle całą Wielką Salę przeszył nagły, krótki huk. Większość  osób szybko poderwało się z miejsca, a Harry pobiegł jak strzała w kierunku korytarza. Zauważył Roxanę i Ginny, które wyraźnie się kłóciły i Harry pomyślał, że któraś z nich w odruchu rzuciła na drugą zaklęcie, które trafiło w ... małą paczuszkę, która leżała na podłodze.
- Harry, ona jest od Voldemorta! - zawołała Ginny, wskazując na paczuszkę. - Widziałam ją przy Pokoju Życzeń...
- Tak, to prawda. Jestem od Czarnego Pana - powiedziała, ale nie zauważyła, że właśnie wyszedł z Wielkiej Sali Albus Dumbledore i kontynuowała. - Czarny Pan chciał bym pilnowała Dracona, żeby dokonał swojego zadania. Jednak on stchórzył... Nawet nie wiecie, jaką pogardę czułam, kiedy słyszałam, jak ten głupi Malfoy się przechwalał, że musi tu coś wykonać i zleceniodawca będzie z niego dumny.
- Sprytne, panno Riddle. Bardzo sprytne. Wszyscy uwierzyli w pani historię. I wiemy, dlaczego Severus nic nie powiedział.
- On tu pracuje dla Voldemorta! Pan jest naiwny!
- Otóż to nie jest takie jasne jak ci się wydaje, panienko.
- Panie profesorze, ona tu przyslała śmierciożerców! - zawołała Ginny.
    Profesor McGonagall wysłała szybko wiadomość patronusa, a harry szybko pomyślał o Zakonie Feniksa.
- Oni już są w drodze... już wam nikt nie pomoże.
- Jak oni tu  mieliby wejść? - zapytał głośno Ron, który teraz zapałał do Roxany wielką nienawiścią.
    I właśnie wtedy na korytarzu pojawili się Bellatriks Lestrange, Lucjusz Malfoy, Nott, Macnair, Yaxley i na końcu Fenrir Greyback. I tak zaczął się wir walki, Ginny pojedynkowała się z Roxaną, profesor McGonagall z Lestrange, Tom Salazar Riddle z Lucjuszem Malfoyem. Kiedy Tom padł po zaklęciu Malfoya, Harry szybko podbiegł i ukradł mu zmieniacz czasu. Chwilę później na korytarzu pojawiły się nowe postacie: Remus Lupin, Tonks, Nika Sullivan, Szalonooki i inni członkowie Zakonu Feniksa.
- Hej! - powitała wesoło Harry'ego, Rona i Hermionę Tonks. - Nie ma to jak pojedynek. A to jest moja siostra, Nika - przedstawiła im dziewczynę z długimi ciemnymi włosami, która już walczyła z śmierciożercami powalając jednego na ziemię. Tonks chwilę później wtoczyła się w pojedynek z Bellatriks Lestrange. Hermiona razem z Ronem zajęli się Greybackiem, a Harry wybudzał Toma.
   Najbardziej zaciętą walkę toczyły Roxana i Ginny. Charlie, który do tej pory walczył z niskim, przysadzistym śmierciożercą wycelował w Weasley różdżkę i wykrzyczał:
- Avada Kedavra!
   I wtedy Nika zaklęciem odepchnęła zaklęciem Ginny, którą zaklęcie minęło zaledwie o cal i w konsekwencji trafiło Roxanę. Charlie zawył i podbiegł do martwej dziewczyny. Z jego oczu wypłynęły łzy. Czuł jakby jego serce oplotły diabelskie sidła i nie dały mu spokoju. W porywie emocji wyciągnął nóż i wbił go sobie w serce. Hermiona krzyknęła głośno. Ron ją do siebie przytulił, pocieszając ją.
   Większość śmierciożerców została okiełznana przez członków Zakonu Feniksa, a ci, którzy się nie dali szybko rzucili się do ucieczki. Nika pobiegła za nimi, celując w Fenrira Greybacka oszalamiaczem, ale wiłkołak uniknął promienia.
    Harry podszedł do ciała Roxany. Nie wiedział, co ma czuć. Patrzył niewidzącymi oczami w jej twarz. Myślał, że ona naprawdę chciała z nim chodzić, a teraz już dla niego nic nie miało znaczenia. Wsunął dłoń do kieszeni i poczuł zimny zmieniacz czasu... zimny jak Roxana. Pomimo, że przez chwilę czuł do niej nienawiść, nie mógł powstrzymać tych łez piekących jak ogień, niechcianych, a jednak upragnionych. Ginny popatrzyła na Harry'ego, podeszła i stała tak w milczeniu, co Harry'emu odpowiadało. Nie chciał, by ktoś go w tej chwili zadręczał. Teraz miał jasny cel - uratować Syriusza.